Nasz świat
jest paskudnie zagracony, przepraszam, w dużej mierze zaludniony. W dodatku
wciąż ma miejsce proces urbanizacji, który sprawia, że wszyscy pchamy się na
siłę w jedno miejsce. Zauważył to Andrzej Mogielnicki pisząc tekst „Nowej Wieży
Babel” dla Budki Suflera. Oczywiście, lepsze perspektywy, poszukiwanie pracy… Z
prawami biznesowej natury nie śmiem polemizować. Ważne jest to, że to, że
czasem mam ogromną ochotę zniknąć, wyjechać gdzieś na bezludną wyspę. Zgodnie z
kobiecą naturą (dzięki której potrafimy wszystko przewidzieć i zaplanować,
przynajmniej w porównaniu do mężczyzn), ostatnio zaczęłam zastanawiać się, co
na taką wyspę zabrałabym ze sobą.
Nie będę
bawić się w zabawy typu „wybierz jedną rzecz” . Za równie bezsensowne uważam
marnowanie państwa czasu na wymienianie przedmiotów typu „ubrania”. Wyspa wyspą, słowo daję, że wcale nie mam
ochoty na przygotowywanie spódniczek z liści bananowca. Chcę zastanowić się nad mniej banalnymi przykładami.
Czy zabrać psa? Jestem głęboko przekonana, iż w razie zagrożenia broniłby mnie
za wszelką cenę. Miałabym z kim porozmawiać, czy może raczej : do kogo wygłosić
monolog. Tylko nie chcę się bać, że któregoś dnia pobiegnie w chaszcze i nie
wróci, albo że wda się w międzygatunkową wojnę, która przegra. Nie jestem
pesymistką, po prostu Łatek to drobny kundel. Więc może przyjaciel ? Nie
wierzę, żeby moja przyjaciółka (którą będę tu nazywać Em) zgodziła się na taką
wyprawę. Brakowałoby jej ludzi, sklepów z
pamiątkami, bazarów, stoisk z goframi, wygodnych łóżek. Em kocha porządek i
klarowne sytuacje. Nawet gdyby jakimś
cudem się zgodziła, nie wytrzymałybyśmy z sobą kilku dni sam na sam. Zaczęłyby
się kłótnie, kto powinien pozbierać owoce i czy pływamy nie za daleko od
brzegu. Oczywiście możemy na wyspie się
rozdzielić i widywać co jakiś czas, ale wtedy nie widzę sensu marnowania na nią
miejsca w moim środku transportu. To
dość egoistyczny punkt widzenia, ale powiedźmy sobie szczerze – kto lubi
przyjaciół, którzy niby-są ? O rodzicach nie muszę wspominać. Stuprocentowa
kontrola – choć rozumiana, bo powodowana troską, miłością – nie jest pożądana.
Może zabrać coś, co sprawi, że nie będę się nudzić wieczorami? Książki? Nie,
nie pasują jako sposób spędzania wolnego czasu na wyspie. W takich warunkach
zniszczyłabym je (przy pomocy matki natury)
w zaskakująco krótkim czasie. Radio to marny sposób odpoczęcia od cywilizacji. Poza tym każde radio czy odtwarzacz muzyki w
końcu się zepsuje, wyczerpie, o czym przekonał się Hurley, jeden z bohaterów
uwielbianego przeze mnie serialu „Zagubieni”. Już sobie wyobrażam tą irytację z
powodu braku możliwości naprawienia urządzenia!
Czas jednak
na decyzję! Na bezludną wyspę zabiorę ze sobą zapałki. Mając sterty starych
gazet nie umiem rozpalić ogniska, ale liczne próby nauczą mnie cierpliwości i
–mam nadzieję – zakończą się sukcesem.
Wieczorem będę siedzieć w cieple ogniska, pobrzękując żałośnie na
gitarze, której chętnie przedstawię wyspę. Będę grać żałośnie, bo nigdy na
niczym nie grałam, nie znam nut i brakuje mi słuchu muzycznego. Świetnie się
składa, że to bezludna wyspa. Tego rzępolenia nikt by nie
wytrzymał. Po lekcji muzyki i kąpieli w
oceanie prześpię się w swoim namiocie, zbyt zmęczona, by zadbać o siebie grzebieniem
i pastą do zębów, ale wezmę je, bo tak wypada. Ba! Żeby nie zasłużyć na miano
brudasa, nad ranem naprawdę zrobię z nich użytek. Nie mam zamiaru omawiać
przedmiotów tj. : woda, apteczka czy wspomniane ubrania. Są to dla mnie
przedmioty, których komentarz wyboru jest absolutnie zbędny. Nade wszystko
wezmę jednak – siebie. Zapewniam – opieka nade mną jest jak opieka nad gromadą
dzieci, jem za kilka osób (zakładając, że jedzą one dość mało) i potrafię
rozmawiać sama ze sobą. Jestem zalążkiem cywilizacji, za którą jednak czasem
można zatęsknić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz