Paulinie G. - koleżance
z lat gimnazjalnych
w podziękowaniu za łagodność,
jaką miała w sobie.
Maria z
westchnieniem położyła na ziemię dwa ciężkie wiadra z wodą. Kręgosłup znów
zaczął jej dokuczać. Nie miała już siły ręcznie nawadniać pola, ale cóż miała
zrobić – stary szlauf był dziurawy, a deszcz… No właśnie, brak deszczu.
Rozejrzała
się wokół. Problem, który mógłby wydawać
się zabawny, dla niej – ubogiej dziewczyny z trójką młodszego rodzeństwa i
chorą matką – decydował o głodzie lub jego braku. Pomidory straciły zwykły dla
siebie połysk, a zyskały barwę krzepnącej krwi. Ciemnozielone liście warzyw
opadały, jakby nie miały siły piąć się ku słońcu, które prażyło je tak już od
miesiąca. Przez tak długi okres czasu niebo nie dało ni jednej kropli zbawczego
deszczu. To była susza.
Kiedy Maria skończyła podlewać ogródek, wróciła do ich małego domku.
Kiedy Maria skończyła podlewać ogródek, wróciła do ich małego domku.
- I jak? – zapytała zaniepokojona matka.
- Dobrze – skłamała dziewczyna, zaś po krótkim namyśle
dodała – Pomidory szybciej czerwienieją.
-A Karol?
-Jest jeszcze w szkole. Dziewczynki zatrzymały się u koleżanki,
a przynajmniej taki miały zamiar. Nie martw się, wszystko jest w porządku.
- Nie, powinnaś się uczyć, jutro rano masz przecież zajęcia.
A przeze mnie …
- Mamo, przestań. Zdążę ze wszystkim. Niedługo spadnie
deszcz , wiesz ? Wtedy będzie nam o wiele lżej. Poza tym zawsze daję sobie radę
z nauką. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
Matka
spojrzała na Marię. W jej oczach zalśniły łzy, patrzyła na córkę pełna podziwu
i czegoś, co czują matki, kiedy ich dziecko powie pierwsze słowo, zdecyduje się
na bohaterski czyn czy po prostu zrobi coś dobrego – matczynej dumy.
-Dobra z ciebie dziewczyna – wyszeptała.
Maria
pocałowała ją w czoło i wyszła do sąsiedniego pokoju, żeby się pouczyć.
Wcześniej dostrzegła jednak, jak matka ociera ukradkiem oczy krajem kołdry.
Zanim jednak
zaczęła się uczyć, uklękła przed obrazem Świętej Rodziny i wypowiedziała swoją
modlitwę, wpatrując się uporczywie w Dzieciątko.
- Jezu, ja nic nie mogę zrobić. Tylko Ty masz taką moc. Ty
możesz mi pomóc. Jeśli susza będzie trwać dalej … jak sobie poradzimy? Boję
się. Pomóż … Proszę …
***
Nazajutrz
Marię obudziło ciche kapanie. Otworzyła oczy, zerwała się z łóżka i wyjrzała
przez okno. Bezchmurne niebo, słońce wysoko na horyzoncie. Poczuła się
zawiedziona. To nie był deszcz, ktoś zapomniał dokręcić kran. Była taka
bezradna, że miała ochotę płakać. Nie miała siły. Jednak po chwili poczuła
przypływ energii i powiedziała głośno, dobitnie :
-Wierzę!
***
Tego dnia wracała ze szkoły z
przyjaciółką.
-Chmurzy się – zauważyła Basia.
-Aha.
Potem
rozmowa zeszła na tematy szkolne. Raz po raz któraś czuła na swej twarzy krople
deszczu, ale żadna nie śmiała
wypowiedzieć na głos ich nadziei. Pożegnały się na rozstaju dróg, a kiedy
Marysia doszła do domu, rozpadało się na dobre. Ciężkie krople spadały na
rośliny, stukały w blachy, tańczyły na sznurach. Deszcz padał , susza minęła.
Maria
odstawiła plecak z książkami i wybiegła na podwórze. W jej sercu zgasły
wszelkie troski, smutki. Jeszcze nigdy nie była taka radosna. Tańczyła
obracając się wokół. Podniosła wysoko ręce, twarz również zwróciła ku niebu. To
nic, że mokła, w tamtej chwili dreszcz, który przeszedł po niej, niósł wszelką
rozkosz i wytchnienie. Rośliny nie zwiędną, matka nie będzie się martwić, ona
sama zyska więcej czasu dla nauki. Koniec suszy, koniec suszy! Marysia ukryła
twarz w dłoniach i łkała z radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz