czwartek, 17 września 2015

Nowa (2008)



Moim trzem małym (w chwili składania dedykacji) kuzynkom:
Tosi, Karolince i Betty
Aby zawsze pamiętały, że marzenia się spełniają,
A romantyczność to nie wytwór fantazji- istnieje naprawdę.

          Duży, jasny pokój – nawet trochę za duży. Maskotki, książki, obrazki, długopisy, ubrania, gry – wszystko leżało na podłodze. Mimo narzekań rodziców nie miałam zamiaru sprzątać. Po co? Prędzej czy później by się zagraciło. Zresztą, na stole był porządek – to już coś. Odbita piłeczka trafiła w duży, brzydki żyrandol. Wszystko w tym pokoju było takie duże – może przez to czułam się taka mała. Nienawidziłam tego miejsca.
          Witajcie w świecie Katarzyny Wikta. Nie podobało mi się moje imię, nazwisko też takie… nijakie. A pseudonimów nie miałam, bo i któż miałby nazywam mnie ksywkami? Jakoś nie zyskałam sobie przyjaciół. Cieszyło mnie to. Kilka osób chyba chciało się ze mną zakumulować, ale szybko dawałam im do zrozumienia, że sobie tego nie życzę. Wolałam być sama. Nawet jeśli przez to czułam się w jakiś sposób samotna, nie dawałam po sobie poznać, że mnie to dotyka.
-Obiad! – Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy.
          Posłusznie zeszłam do kuchni. Wzięłam z talerza największe skrzydełko, a widząc niezadowoloną minę mamy „skusiłam się” na drugie. Wychodząc, uśmiechnęłam się do Bobika, mojego psa. Zauważył to i poczłapał za mną do mojego pokoju. Dałam mu drugie skrzydełko, a sama ze złością zjadłam pierwsze. Denerwował mnie mój strach przed tym, że rodzinka odkryje, jak mało jem. Już słyszałam w głowie biadolenie mamy i babci : „a może ty masz tą … no … w gazetce było … anoreksję?”. Bez względu na wszystko nie chciałam przerwać mojej diety. Nie chciałam być jedną z tych otyłych panienek, które na wf-ie wybiera się na samym końcu. Żułam wolno ostatnie kęsy skrzydełka, po czym rzuciłam Bobikowi kości.
           Postanowiłam pójść na spacer do parku. Z szafy wyciągnęłam czarną torebkę, do której włożyłam wodę mineralną i komórkę. Szukałam też portfela, ale go nie znalazłam, więc zebrałam z podłogi kilka monet. Zamknęłam Bobika w pokoju i – wyszłam.
          W parku znajdowała się moja ulubiona kawiarenka, w której zamówiłam porcję lodów waniliowych. Siedziałam na ławce i rozkoszowałam się ich smakiem, gdy przeszedł koło mnie jakiś chłopak. Miał długie blond włosy, był wysoki i prawie tak chudy, jak ja. Spojrzał w moje oczy i się uśmiechnął. Trwało to parę sekund, a zdążyłam zauważyć, że ma niebieskie oczy, mały, zgrabny nosek i szerokie usta. Był piękny. Podążyłam za nim wzrokiem. Ku mojemu zaskoczeniu zatrzymał się i odwrócił. Szedł w moją stronę. Przestraszyłam się i szybko odwróciłam wzrok. Chłopak usiadł obok mnie. Myślałam, czego chce, kiedy się odezwał:
-Jestem Maciek.
-Aha… - Z pewnością zaskoczył go mój ostry jak brzytwa ton głosu.
-A ty? – Brnął dalej, mimo braku zachęty z mojej strony.
-Katarzyna.
-Ładnie, naprawdę.
-Dobra, weź się odczep. – Sama nie wiem, czemu to powiedziałam.
-Przepraszam.
          Już miał odejść, gdy wyciągnął kartkę i coś napisał. Podał mi ją i bez słowa odszedł. To był numer telefonu.
         Odechciało mi się spacerów. Odwróciłam się, ale blondyna już nie było. I tak bym do niego nie podeszła. Nagle ogarnęła mnie złość. Przyszła mi do głowy myśl, że to jeden z tych lalusiów, który myśli, że może mieć każdą dziewczynę. A ja wcale nie byłam brzydka- chuda, niezbyt wysoka, z dużym biustem, prostymi włosami do ramion w ciemno-brązowym kolorze. Jednak uparcie twierdziłam, że nie lubię mojego wyglądu, nie licząc dużych, brązowych oczu.
          Starając się zapomnieć o spotkanej osobie, myślałam o mojej klasie. Nie lubiłam jej, z wzajemnością. Nasze kontakty były chłodne właściwie od początku wspólnej edukacji. Po prostu nie odzywaliśmy się do siebie. I naprawdę mi to odpowiadało! Taka już byłam…
          Z ulgą otworzyłam drzwi domu. Nie przeczuwałam zbliżającej się katastrofy. Zdjęłam buty, wyszłam na korytarz i… uderzyłam z hukiem o podłogę. Mój młodszy, ośmioletni brat wydał swój „indiański okrzyk”. Już piąty raz udało mu się niespodziewanie podstawić mi nogę. Tym razem nie mogłam mu tego podarować.
-Patryk! Ty głupi bachorze! Jeszcze raz…
          Chłopiec wystawił mi język. W złości chwyciłam go za włosy, pociągnęłam do tyłu i raz, ale mocno przyłożyłam w pupę. Chyba trochę za mocno – pobiegł z płaczem do mamy.  Weszłam do swojego pokoju, wygoniłam z niego Bobika i rozsiadłam się w fotelu. Było po siedemnastej, więc postanowiłam się trochę pouczyć. Szybko i niedbale odrobiłam zadania domowe. Nie miałam dobrych ocen, w czym nie było nic dziwnego, jako iż się nie uczyłam. Kiedy rodzice zwracali mi uwagę- krzyczałam i zamykałam się w pokoju. Taka już byłam…
          Po odrobieniu zadań i zjedzeniu kolacji w postaci kanapki, postanowiłam pograć na komputerze. Zawsze tak kierowałam simami, aby przydarzyło im się jakieś nieszczęście. No cóż. Po jakimś czasie gra mi się znudziła. Jak zawsze przed wyłączeniem komputera sprawdziłam pocztę. Dzielmy się radością –brzmiała otrzymana wiadomość – a i my będziemy szczęśliwi. Pamiętajmy, że to miłość wyznacza nam drogę. Bądźmy dobrzy. „Bzdury” – pomyślałam.
         Wyłączyłam komputer, wzięłam ze sobą MP3 i usiadłam na parapecie. Słuchałam muzyki, patrzyłam się w gwiazdy i rozmyślałam o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Ten blondyn, który zachowywał się, jakby mnie rozumiał. Nie narzucał się, nie pytał... Dopiero wtedy doszły do mnie słowa piosenki, której słuchałam: „Nie bój się, tylko się zmień. Wtedy będzie OK. Jutro będzie lepiej. Po prostu się zmień!”.
         Zapewne żadna z tych rzeczy osobno nie dałaby takiego efektu. Gwiazdy, zachowanie chłopaka w parku, wiadomość internetowa, słowa piosenki… To nie mógł być przypadek! I wtedy pojawiła się myśl – a gdyby naprawdę się zmienić?
          Zasypiając wiedziałam, że jutro będę inna. W moim sercu zagościła miła, wesoła dziewczyna. Nowa.
***
                Obudziłam się około ósmej rano. Lekcje zaczynały się o jedenastej trzydzieści. Ubrałam się, uczesałam, umyłam zęby. Rutyna. Zeszłam na śniadanie. W kuchni siedziała mama, popijała herbatę.
-Cześć mamo.
-Cześć córcia.
                Zrobiłam sobie kakao i już zabierałam się za robienie kanapek.
-Muszę z tobą porozmawiać – zaczęła mama.
-Tak?
-Pamiętasz, jak się ważyłyśmy w aptece? Aptekarka powiedziała mi, że masz sporą niedowagę…
-Serio? Może ma rację. Chyba lepiej jest zjeść więcej, niż potem chodzić głodnym- zaśmiałam się.
                Mama popatrzyła na mnie jak na ufoludka, a kiedy zjadłam trzy kanapki mimowolnie otworzyła usta. Jednocześnie promieniała, widząc, że ze mną wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się do niej i pobiegłam do swojego pokoju.
                Było za wcześnie, żeby iść do szkoły. Szkoła! Już wiedziałam, co muszę zrobić – odrobić zaległości. Ostatnio na plastyce robiliśmy papierowe kwiaty. Kiedy byłam mała, potrafiłam to robić godzinami! To dlatego uformowanie pięknego bukietu zajęło mi zaledwie pół godziny. Miałam jeszcze godzinę i kilka minut. Ten czas postanowiłam przeznaczyć na przygotowanie do lekcji. Pobieżnie przeczytałam trzy ostatnie lekcje z przyrody, na których była mowa o ssakach. Nieco bardziej przyłożyłam się do historii. Musiałam dowiedzieć się jak najwięcej o rozbiorach Polski. Kiedy usiłowałam zapamiętać, kim był Rejtan, zadzwonił budzik. Wybiła jedenasta. Spakowałam książki i udałam się lekkim krokiem do szkoły. Po drodze wstąpiłam do kiosku. Kupiłam trzy lizaki. Jeden wpakowałam do buzi, a dwa zostawiłam na później.
                Kiedy weszłam do szkoły, moja klasa jak zwykle czekała w szatni na dzwonek.
-Cześć – uśmiechnęłam się nieśmiało.
                Wszyscy spojrzeli na mnie zszokowani, a Daria wyjąkała:
-Ty… ty mówisz do… do nas?
-Oczywiście, że do was!- Zaśmiałam się. Nawet nie wiedziałam, jaki strach wzbudzałam. – To co, idziemy pod salę czy czekamy?
-Czekamy – zadecydowała Marlena.
                Spojrzałam na nich ukradkiem. Nigdy wcześniej nie przyglądałam im się szczególnie. Oni też rzucali mi zdziwione, ale przyjazne spojrzenia. Ucieszyłam się w duchu, że mam taką, a nie inną klasę. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, jakby nigdy nie było między nami bariery milczenia. Moją szczególną uwagę przyciągnęły dwie dziewczyny, które pierwsze się do mnie odezwały- Daria i Marlena. Daria była miła i skromna. Wprawdzie wesoła, lecz wolała pozostawać w cieniu innych. Chętnie rozmawiała na tematy związane z naturą i ochroną środowiska. To ona uśmiechała się do mnie zachęcająco, jakby chciała dodać mi odwagi w asymilacji z klasą. Drugą dziewczynę, Marlenę, nazwałabym przebojową i to chyba najlepiej oddawałoby jej osobowość. Wręcz emanowała dziwną energią, która przyciągała do niej innych. Lubiła kolor różowy i styl emo, choć moim zdaniem traktowała go jak przelotną modę. Eksperymentowała z długimi, brązowymi włosami, które w chwili naszego właściwego poznania się miały różowe pasemka. Łatwo znalazłyśmy wspólny język. Wszystkie trzy kochałyśmy sport, szczególnie biegi i lekkoatletykę. Marzyłyśmy o akrobatyce i snułyśmy plany o występowaniu na zawodach gimnastycznych, choć nie miałyśmy predyspozycji, by je spełnić.
                Czułam, że zostaniemy naprawdę dobrymi koleżankami.
                Pierwszą lekcją była przyroda. Zostałam wyrwana do odpowiedzi. Omal nie wybuchłam śmiechem, gdy zobaczyłam pełną niedowierzania minę nauczycielki, gdy wstawiała mi czwórkę. Historyczka również dziwiła się, kiedy zgłaszałam się, by odpowiedzieć na zadane klasie pytanie. Zamiast matematyki wysłuchaliśmy apelu. Ostatnią lekcją była plastyka. Mój bukiet zdobył pochwałę oraz szóstkę w dzienniku. Kiedy zabrzmiał dzwonek, zbiegliśmy do szatni. Kiedyś szłam z tyłu, sama. Uważałam wyścigi reszty za dziecinne zachowanie. Teraz biegłam jak szalona razem z nimi i… poczułam radość, która nimi kierowała.
                Do domu wracałam razem z Darią i Marleną. Już wtedy wiedziałam, że nasze powroty ze szkoły zawsze będą wspólne.
                Chciałyśmy się spotkać nazajutrz. Choć Marlena zaproponowała, by do niej wpaść, zdecydowałyśmy się na jazdę na rowerach. Dalszą część drogi spędziłyśmy na rozmowie o muzyce. Prawdę mówiąc największą gadułą okazała się być Marlena, a ja i Daria głównie słuchałyśmy jej opinii. Wtedy zrozumiałam, że nawet nie muszę brać udziału w dyskusji, aby czerpać z niej przyjemność.
                Mieszkałam najbliżej szkoły, więc pierwsza odłączyłam się od dziewczyn. Weszłam do domu i… BUM! Po raz szósty zostałam brutalnie i niespodziewanie wywrócona. Tym razem radość Patryka podzielała też jego siostra, Weronika. Ech, te bliźniaki…
-Przyznaję, jesteście najlepsi w robieniu pułapek. Należy wam się nagroda!
                Rodzeństwo spojrzało na mnie podejrzliwie, ale kiedy oddałam im lizaki, były dumne z siebie. Ile radości sprawiłam im, wykonując ten drobny gest!
                Na szczęcie w drodze do pokoju nie czekały na mnie już żadne niespodzianki. Odłożyłam plecak i usiadłam na krześle. Ogarnęłam wzrokiem bałagan w fotelu i postanowiłam…  posprzątać! To było wręcz śmieszne- coś tak banalnego sprawiało mi tyle satysfakcji. Po zakończeniu porządków byłam zmęczona, ale zadowolona. Zeszłam do kuchni na obiad. Szybko wsunęłam spaghetti. Potem pouczyłam się, odrobiłam zadania domowe, obejrzałam program rozrywkowy w telewizji. Tak minął pierwszy dzień mojej przemiany.
                Następnego dnia obudziłam się wcześnie rano. Całe szczęście- nie chciałam się spóźnić do szkoły, a zapomniałam nastawić budzika. Zjadłam płatki z mlekiem  i szybko się ubrałam. Wyszłam z domu w znakomitym humorze. Wprawdzie lekcje zaczynały się dopiero o ósmej, ale matematyczka zorganizowała wcześniejsze kółko. Powtarzaliśmy ułamki- łatwizna. Następne lekcje też nie były warte uwagi. Oczywiście nie licząc osłupień nauczycieli na widok mojej znacznej poprawy w nauce i zachowaniu. Na przerwach rozmawiałam przede wszystkim z Darią i Marleną. Okazało się, że stworzyłyśmy całkiem zgraną paczkę. Nie mogłyśmy doczekać się końca lekcji, a po powrocie do domów od razu wróciłyśmy- tylko z rowerami zamiast plecaków.
                Jechałyśmy w milczeniu kawałek drogi. Czasem Marlena  krzyczała coś w przodzie, a my udawałyśmy, że ją rozumiemy. Zatrzymałyśmy się dopiero kilkanaście kilometrów dalej, przed małą galerią handlową. Wszystkie pomyślałyśmy o tym samym- że warto do niej wejść. Przywiązałyśmy rowery do jednej z barierek na parkingu i zaczęłyśmy buszowanie po sklepach. Kupiłam sobie zielony podkoszulek z czaszką i napisem „the best” i granatowe spodenki. Nie szczędziłyśmy sobie komentarzy typu: „Wyglądam w tym super” czy „Musisz to mieć!”. Marlena miała najwięcej funduszy, więc wybrała mnóstwo ubrań w jej stylu. Daria zaś zdecydowała się tylko na kolczyki w kształcie niebieskich motyli, a z księgarni wzięła kolejny tom czytanej przez siebie sagi. Całość dopełniły duże lody. Wracałyśmy absolutnie zadowolone. To był jeden z dni, których na długo nie zapomnę.
                Wróciłam do domu dopiero, kiedy zaczęło się ściemniać. Odrobiłam wszystko, co było zadane i poszłam spać.
                Tak minęło kilka dni- szkoła, nauka, spotkania z koleżankami, sojusz z bliźniakami… Sojusz? Tak. Zaczęło się od tego, że oddałam Weronice moje stare lalki, a Patrykowi gry odpowiednie dla jego wieku. Oni zaś przyrzekli nie mieszać się do moich spraw. Odtąd trzymaliśmy sztamę. Kto myśli, że to mi się nie opłacało, nie wie,  ile kłopotów miałam dawniej przez rodzeństwo. Bliźniaki wszystko, co tylko podsłuchały, przekazywały moim rodzicom. A nie zawsze były to nic nie warte informacje…  Tak więc sojusz był najlepszym wyjściem.
Nowością okazały się też zaproszenia na urodziny czy imieniny. Z przyjemnością udawałam się na tego typu przyjęcia. Za każdym razem bawiłam się znakomicie. Nie mogłam też doczekać się szkolnych dyskotek.
                Myślałam, że nie mogę już czuć się lepiej. Aż nastał dzień, z pozoru spokojny, który dokończył dzieła obrócenia mojego życia do góry nogami. Początkowo nic tego nie zapowiadało. Wróciłam ze szkoły, przywitałam się z Bobikiem, zjadłam obiad, który zostawiła mi mama. Bliźniaki pojechały z nią do dentysty, a tata jeszcze nie wrócił z pracy. Nudziłam się, a miałam ochotę na coś słodkiego, więc myślałam o przejściu się do sklepu. Wtedy przypomniałam sobie, że w czarnej torebce schowałam kiedyś paczkę cukierków. Znalazłam w niej coś innego- małą karteczkę z cyferkami i podpisem „Maciek”. Trudno określić, co wtedy czułam. Pamiętam tylko jak wstrzymałam oddech, a serce zabiło mi mocniej. Czy to była… nadzieja? Sięgnęłam po komórkę i wystukałam na niej numer. Wolno podniosłam telefon do ucha. Nikt nie odbierał. Włączyła się automatyczna sekretarka.
-Dodzwoniłeś się do Maćka. Mam doła, więc jeśli chcesz mnie dobić, zostaw wiadomość.
                Westchnęłam ciężko, zebrałam całą odwagę i powiedziałam:
-Cześć, tu Kasia. Nie chcę Cię smucić…. Nie wiem, co powiedzieć. W każdym razie dzwonię. No to pa.
                Rozłączyłam się. Położyłam się na łóżku. Czułam się jak kompletna idiotka. Z nadzieją stwierdziłam, że może nie odsłucha wiadomości. Nie chciałam tego, ale głupio się czułam. Bardzo głupio.
                Jednak po kilku sekundach usłyszałam mój dzwonek. Odebrałam i wyrzuciłam z siebie krótkie „słucham”.
-Cześć. Tu Maciek. Dzwoniłaś. Kasia, prawda? – Pierwszą myślą był zachwyt nad ciepłem jego głosu.
-Tak, to ja. Spotkaliśmy się w parku, pamiętasz?
-Oczywiście, że pamiętam! To może się spotkamy?
-Jasne. Jutro? O osiemnastej ? – zaproponowałam.
-W parku! – Powiedzieliśmy jednocześnie.
                Pożegnaliśmy się i rozłączyłam się. Reszta dnia nie była ważna. I tak nie mogłam przestać myśleć o nim. Na szczęście następnego dnia żadna nauczycielka nie wzięła mnie do odpowiedzi bo nic bym nie wydukała. Moje koleżanki gadały za to jak najęte, więc nie musiałam bawić nikogo rozmową. Popołudniu od razu zajęłam się strojeniem na wieczór. Zdecydowałam się na jeansy i niebieską bluzę z kapturem, bez rękawów. Zrobiłam makijaż, rozpuściłam włosy i wyszłam.
                Do parku doszłam dziesięć minut przed ustaloną godziną, natomiast on się spóźnił. Nie przejęłam się tym. Blond włosy leżały w nieładzie- pewnie biegł. Oczy wprost błyszczały. Podszedł do mnie, odetchnął głęboko i zaczął nieoczekiwanie delikatnie:
-Długo na ciebie czekałem…
Usiedliśmy na ławce i podjęłam rozmowę:
-To… czemu masz doła?
-Już nie mam – zaśmiał się.
-Skąd ta nagła zmiana?
-Spotkałem cię. Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem… Nie mogłem o tobie zapomnieć! Zakochałem się i tyle. Nie jak szczeniak. Zresztą, tego nie da się opisać. I wiedziałem, że pod tą warstwą lodu kryło się coś więcej. Tej warstwy już nie ma. Boję się, że uznasz mnie za świra. Sam nie wiem, czy nim nie jestem. Jak było z tobą?
-Myślałam. Myślałam o tobie.
-Powiedz tylko, czemu byłaś wtedy taka… zimna?
-Może po prostu miałam gorszy dzień- zaśmiałam się.
                Czułam, że to ten jedyny!
***
-Mamo, wychodzę.
-Znowu spotykasz się z Maćkiem? Spędzasz z nim więcej czasu, niż z nami – westchnął tata.
-To przecież naturalne, że chcemy się często widywać. A wy zawsze będziecie na pierwszym miejscu.
-Córuś, zaczekaj!
-Tak, tato?
-Przecież dziś są twoje urodziny! Chyba nie zapomniałaś! Proszę, to od nas. – Tata wyjął różową paczuszkę średniej wielkości.
-Dziękuję! – krzyknęłam i otworzyłam prezent.
                Znalazłam w nim cudowną sukienkę w czerwonym kolorze, idealną na jakąś imprezę. Dość krótka, z dużym dekoltem, bez rękawów. Jednym słowem- extra. Przyłożyłam ją do siebie i spojrzałam w lustro.
-Cudna!
-To tata ją wybrał. Moim pomysłem jest dalsza część.
                Z zainteresowaniem sięgnęłam po pudełko. Znalazłam w nim czerwono-białe pantofelki na płaskim obcasie i bransoletkę tego samego koloru. Leżał tam też banknot dwudziestozłotowy.
-Aż nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję!
                Rodzice odwzajemnili uśmiech, a z salonu wybiegły bliźniaki, krzycząc: „Sto lat”. Weronika ofiarowała mi mój portret (ręcznie malowany), a Patryk coś, co wyglądało jak pocięty papier kolorowy (nadal nie wiem, do czego służy). Po wielokrotnych podziękowaniach wyszłam z domu pełna optymizmu.
-Dzisiaj skończyłam szesnaście lat! – szepnęłam do siebie.
                Maciek również miał dla mnie niespodziankę. Kiedy tylko się przywitaliśmy, krzyknął:
-Wszystkiego najlepszego!
-O nie! Skąd wiesz!?
-O tak! Weronika mi powiedziała, kiedy ostatnio po Ciebie wstąpiłem. To chyba dobrze, że wiem, iż moja stokrotka ma już siedemnaście płatków. Uśmiechnij się! Mam dla ciebie coś wyjątkowego.
                Przez moment pomyślałam, że może po raz pierwszy mnie pocałuje, ale rzekł:
-Zapraszam cię do restauracji.
-Fajnie – przyznałam, choć nieco zbita z tropu.
-No to idziemy. – Złapał moją dłoń.
-Teraz? Nie wiem, czy mam odpowiedni strój. – Wskazałam na moje jeansy z dziurami.
-Przy twojej urodzie nikt nie zwróci uwagi na nic innego. – Trzeba przyznać, że umiał prawić komplementy. W połączeniu z jego głosem brzmiało to jak muzyka.
-Nie mam też zbyt dużo pieniędzy! – ostrzegłam.
-Chyba nie myślisz, że pozwolę ci płacić! – udawał oburzonego.
                W końcu ustąpiłam. Drogę do restauracji przebyliśmy w wyśmienitym humorze. Opisałam mu oryginalne prezenty od bliźniaków i czerwoną sukienkę.
-Chciałbym cię w niej zobaczyć – przyznał.
-Na pewno będziesz miał jeszcze okazję.
                Kiedy kelnerka do nas podeszła, zamówiliśmy dwie porcje kremówki, kawę dla Maćka i herbatę dla mnie. Mój chłopak zapłacił, uroczo się przy tym uśmiechając. Cieszyłam się, że jest przy mnie. Zupełnie jakby słyszał moje myśli, szepnął nagle:
-Wiesz, jak bardzo cię kocham? Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy się wtedy nie spotkać.
                Patrzyliśmy sobie w oczy, a potem on wyciągnął z  kieszeni małe pudełeczko. Nakazał wzrokiem, bym otworzyła. W środku znalazłam parę długich, złotych kolczyków.
-Dziękuję, naprawdę… To za wiele. Nie potrzebuję restauracji ani złotych kolczyków, żeby być z tobą szczęśliwa. Musimy być rozważni.
                Zamyślił się, a potem skinął głową. Siedzieliśmy tam jeszcze godzinę, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Potem odprowadził mnie do domu. Z pewnością te urodziny należały do najlepszych w moim życiu.
                Nazajutrz musiałam iść, jak zwykle, do szkoły. Ledwie przestąpiłam próg zacnej „budy”, a już usłyszałam wysoki, surowy głos:
-Katarzyna Wikta!
                Kątem oka zauważyłam zbliżającą się dyrektorkę – starszą, zrzędliwą panią z werwą dwudziestolatki. Nie miałam pojęcia, o co może jej chodzić.
-Mam do ciebie interes. „Oda do Szczęścia”, mówi ci to coś?
-To mój wiersz, ale skąd…
-Był w zeszycie, który oddałaś do oceny. Muszę przyznać, że twoje zdolności literackie mnie zadziwiły. Zrobiłyśmy z twoją wychowawczynią małe szachrajstwo i wysłałyśmy ten wiersz na konkurs. Zobaczymy, co z tego będzie. A ty nie masz nic do gadania- zakończyła zadowolona.
-Powiem szczerze, że nie wiem, co powiedzieć. Zamurowało mnie.
-Nic nie mów, tylko dostarcz mi więcej twoich wierszy! – huknęła.
                Stałam osłupiała i patrzyłam, jak pani dyrektor odchodzi. Zdawałam sobie sprawę, że moje wiersze nie są najgorsze, ale nie sądziłam, iż mogłyby się komuś tak spodobać. Fajnie!
                Potem udałam się na historię. Dostałam piątkę ze sprawdzianu. Następnie dwie przyrody i WF. Co jakiś czas  różne osoby składały mi spóźnione życzenia z okazji urodzin. Wielką niespodziankę sprawiły mi Daria i Marlena. Dostałam od nich pluszowego misia i słodycze.
                W domu jadłam frytki i oglądałam telewizję, kiedy zadzwonił telefon. Maciek.
-Kasia? Muszę się z tobą zobaczyć. Dasz radę do mnie teraz wpaść? Zależy mi.
-No… dobrze. Niedługo będę.
                Z westchnieniem podniosłam się z fotela, wzięłam żółtą torebkę i wyszłam. Do Maćka podjechałam autobusem, więc droga zajęła mi około dwudziestu minut. Zapukałam do drzwi jego mieszkania i nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka.
-Maciek, jesteś? – Udałam się w stronę salonu, skąd dochodziły jakieś głosy. – Nie mówiłeś, że masz gościa.
-Witam.
                Koło mojego chłopaka siedział wysoki mężczyzna o charakterystycznych, lekko podkręconych u końców wąsach. Mężczyzna parsknął śmiechem na widok mojego zmieszania.
-Katarzyna, prawda?
-Mój wujek jest projektantem mody. Za miesiąc organizuje imprezę „Wybieg dla Młodych”. Widział nasze zdjęcia i wstępnie chciałby, abyś jako jedna z dziesięciu dziewczyn prezentowała jego firmę. Mówi, że masz interesującą urodę- wyjaśnił szybko Maciek.
-Nie wiem, czy się nadaję.
-Nic nie mów. Przemyśl to. Jeśli będziesz zainteresowana, skontaktujesz się ze mną przez Maćka, a ja wyjaśnię ci wszystkie szczegóły. Tymczasem już się zbieram, dość się nasiedziałem. Do widzenia, Macieju.
                Maciek odprowadził swojego wujka do drzwi i wrócił do mnie. Spojrzałam na niego karcąco.
-To twoja sprawka?
-Tak – przyznał. – No dalej, przecież widzę, że się cieszysz. Za dobrze cię już znam.
-No dobrze, cieszę się, ale wciąż jestem… zdziwiona.
-Kasiu, nie doceniasz siebie. Jesteś piękna, naprawdę. Jeśli to dla ciebie szok, nie musisz od razu dawać odpowiedzi. Spokojnie to przemyślisz w domu.
-Masz rację. Wiesz… od kiedy cię spotkałam, wszystko jest takie… inne. Lepsze.
-Kocham cię – szepnął.
                Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Spojrzał mi głęboko w oczy, potem na usta. I wtedy po raz pierwszy mnie pocałował- czule i delikatnie.
-Kocham cię- powtórzył.
                Wtedy to zrozumiałam- nie było nowej. Byłam tylko ja…

2 komentarze:

  1. Weszłam na pierwsze opowiadanie i cholera tak fajnie napisane! I właśnie o to chodzi w życiu, trzeba się cieszyć z tego co jest tu i teraz bo niestety jutra może nie byc.
    Pozdrawiam i czytam dalej !:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      2008 rok, 12 lat i już zalew pro-romantyzmem :D

      Usuń