Moim trzem małym (w chwili składania dedykacji) kuzynkom:
Tosi, Karolince i Betty
Aby zawsze pamiętały, że
marzenia się spełniają,
A romantyczność to
nie wytwór fantazji- istnieje
naprawdę.
Duży, jasny
pokój – nawet trochę za duży. Maskotki, książki, obrazki, długopisy, ubrania,
gry – wszystko leżało na podłodze. Mimo narzekań rodziców nie miałam zamiaru
sprzątać. Po co? Prędzej czy później by się zagraciło. Zresztą, na stole był
porządek – to już coś. Odbita piłeczka trafiła w duży, brzydki żyrandol.
Wszystko w tym pokoju było takie duże – może przez to czułam się taka mała.
Nienawidziłam tego miejsca.
Witajcie w
świecie Katarzyny Wikta. Nie podobało mi się moje imię, nazwisko też takie…
nijakie. A pseudonimów nie miałam, bo i któż miałby nazywam mnie ksywkami?
Jakoś nie zyskałam sobie przyjaciół. Cieszyło mnie to. Kilka osób chyba chciało
się ze mną zakumulować, ale szybko dawałam im do zrozumienia, że sobie tego nie
życzę. Wolałam być sama. Nawet jeśli przez to czułam się w jakiś sposób
samotna, nie dawałam po sobie poznać, że mnie to dotyka.
-Obiad! – Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy.
Posłusznie
zeszłam do kuchni. Wzięłam z talerza największe skrzydełko, a widząc
niezadowoloną minę mamy „skusiłam się” na drugie. Wychodząc, uśmiechnęłam się
do Bobika, mojego psa. Zauważył to i poczłapał za mną do mojego pokoju. Dałam
mu drugie skrzydełko, a sama ze złością zjadłam pierwsze. Denerwował mnie mój
strach przed tym, że rodzinka odkryje, jak mało jem. Już słyszałam w głowie
biadolenie mamy i babci : „a może ty masz tą … no … w gazetce było … anoreksję?”.
Bez względu na wszystko nie chciałam przerwać mojej diety. Nie chciałam być
jedną z tych otyłych panienek, które na wf-ie wybiera się na samym końcu. Żułam
wolno ostatnie kęsy skrzydełka, po czym rzuciłam Bobikowi kości.
Postanowiłam pójść na spacer do parku. Z szafy wyciągnęłam czarną
torebkę, do której włożyłam wodę mineralną i komórkę. Szukałam też portfela,
ale go nie znalazłam, więc zebrałam z podłogi kilka monet. Zamknęłam Bobika w
pokoju i – wyszłam.
W parku
znajdowała się moja ulubiona kawiarenka, w której zamówiłam porcję lodów
waniliowych. Siedziałam na ławce i rozkoszowałam się ich smakiem, gdy przeszedł
koło mnie jakiś chłopak. Miał długie blond włosy, był wysoki i prawie tak
chudy, jak ja. Spojrzał w moje oczy i się uśmiechnął. Trwało to parę sekund, a
zdążyłam zauważyć, że ma niebieskie oczy, mały, zgrabny nosek i szerokie usta. Był
piękny. Podążyłam za nim wzrokiem. Ku mojemu zaskoczeniu zatrzymał się i
odwrócił. Szedł w moją stronę. Przestraszyłam się i szybko odwróciłam wzrok.
Chłopak usiadł obok mnie. Myślałam, czego chce, kiedy się odezwał:
-Jestem Maciek.
-Aha… - Z pewnością zaskoczył go mój ostry jak brzytwa ton
głosu.
-A ty? – Brnął dalej, mimo braku zachęty z mojej strony.
-Katarzyna.
-Ładnie, naprawdę.
-Dobra, weź się odczep. – Sama nie wiem, czemu to
powiedziałam.
-Przepraszam.
Już miał
odejść, gdy wyciągnął kartkę i coś napisał. Podał mi ją i bez słowa odszedł. To
był numer telefonu.
Odechciało mi się spacerów. Odwróciłam
się, ale blondyna już nie było. I tak bym do niego nie podeszła. Nagle ogarnęła
mnie złość. Przyszła mi do głowy myśl, że to jeden z tych lalusiów, który
myśli, że może mieć każdą dziewczynę. A ja wcale nie byłam brzydka- chuda,
niezbyt wysoka, z dużym biustem, prostymi włosami do ramion w ciemno-brązowym
kolorze. Jednak uparcie twierdziłam, że nie lubię mojego wyglądu, nie licząc
dużych, brązowych oczu.
Starając się zapomnieć o spotkanej
osobie, myślałam o mojej klasie. Nie lubiłam jej, z wzajemnością. Nasze
kontakty były chłodne właściwie od początku wspólnej edukacji. Po prostu nie
odzywaliśmy się do siebie. I naprawdę mi to odpowiadało! Taka już byłam…
Z ulgą otworzyłam drzwi domu. Nie
przeczuwałam zbliżającej się katastrofy. Zdjęłam buty, wyszłam na korytarz i…
uderzyłam z hukiem o podłogę. Mój młodszy, ośmioletni brat wydał swój
„indiański okrzyk”. Już piąty raz udało mu się niespodziewanie podstawić mi
nogę. Tym razem nie mogłam mu tego podarować.
-Patryk!
Ty głupi bachorze! Jeszcze raz…
Chłopiec wystawił mi język. W złości
chwyciłam go za włosy, pociągnęłam do tyłu i raz, ale mocno przyłożyłam w pupę.
Chyba trochę za mocno – pobiegł z płaczem do mamy. Weszłam do swojego pokoju, wygoniłam z niego
Bobika i rozsiadłam się w fotelu. Było po siedemnastej, więc postanowiłam się
trochę pouczyć. Szybko i niedbale odrobiłam zadania domowe. Nie miałam dobrych
ocen, w czym nie było nic dziwnego, jako iż się nie uczyłam. Kiedy rodzice
zwracali mi uwagę- krzyczałam i zamykałam się w pokoju. Taka już byłam…
Po odrobieniu zadań i zjedzeniu
kolacji w postaci kanapki, postanowiłam pograć na komputerze. Zawsze tak
kierowałam simami, aby przydarzyło im się jakieś nieszczęście. No cóż. Po jakimś
czasie gra mi się znudziła. Jak zawsze przed wyłączeniem komputera sprawdziłam
pocztę. Dzielmy się radością –brzmiała
otrzymana wiadomość – a i my będziemy
szczęśliwi. Pamiętajmy, że to miłość wyznacza nam drogę. Bądźmy dobrzy. „Bzdury”
– pomyślałam.
Wyłączyłam komputer, wzięłam ze sobą
MP3 i usiadłam na parapecie. Słuchałam muzyki, patrzyłam się w gwiazdy i
rozmyślałam o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Ten blondyn, który zachowywał
się, jakby mnie rozumiał. Nie narzucał się, nie pytał... Dopiero wtedy doszły
do mnie słowa piosenki, której słuchałam: „Nie
bój się, tylko się zmień. Wtedy będzie OK. Jutro będzie lepiej. Po prostu się
zmień!”.
Zapewne żadna z tych rzeczy osobno nie
dałaby takiego efektu. Gwiazdy, zachowanie chłopaka w parku, wiadomość
internetowa, słowa piosenki… To nie mógł być przypadek! I wtedy pojawiła się
myśl – a gdyby naprawdę się zmienić?
Zasypiając wiedziałam, że jutro będę
inna. W moim sercu zagościła miła, wesoła dziewczyna. Nowa.
***
Obudziłam
się około ósmej rano. Lekcje zaczynały się o jedenastej trzydzieści. Ubrałam
się, uczesałam, umyłam zęby. Rutyna. Zeszłam na śniadanie. W kuchni siedziała
mama, popijała herbatę.
-Cześć mamo.
-Cześć córcia.
Zrobiłam
sobie kakao i już zabierałam się za robienie kanapek.
-Muszę z tobą porozmawiać – zaczęła mama.
-Tak?
-Pamiętasz, jak się ważyłyśmy w aptece? Aptekarka
powiedziała mi, że masz sporą niedowagę…
-Serio? Może ma rację. Chyba lepiej jest zjeść więcej, niż
potem chodzić głodnym- zaśmiałam się.
Mama
popatrzyła na mnie jak na ufoludka, a kiedy zjadłam trzy kanapki mimowolnie
otworzyła usta. Jednocześnie promieniała, widząc, że ze mną wszystko w
porządku. Uśmiechnęłam się do niej i pobiegłam do swojego pokoju.
Było za
wcześnie, żeby iść do szkoły. Szkoła! Już wiedziałam, co muszę zrobić – odrobić
zaległości. Ostatnio na plastyce robiliśmy papierowe kwiaty. Kiedy byłam mała,
potrafiłam to robić godzinami! To dlatego uformowanie pięknego bukietu zajęło
mi zaledwie pół godziny. Miałam jeszcze godzinę i kilka minut. Ten czas
postanowiłam przeznaczyć na przygotowanie do lekcji. Pobieżnie przeczytałam
trzy ostatnie lekcje z przyrody, na których była mowa o ssakach. Nieco bardziej
przyłożyłam się do historii. Musiałam dowiedzieć się jak najwięcej o rozbiorach
Polski. Kiedy usiłowałam zapamiętać, kim był Rejtan, zadzwonił budzik. Wybiła
jedenasta. Spakowałam książki i udałam się lekkim krokiem do szkoły. Po drodze
wstąpiłam do kiosku. Kupiłam trzy lizaki. Jeden wpakowałam do buzi, a dwa
zostawiłam na później.
Kiedy
weszłam do szkoły, moja klasa jak zwykle czekała w szatni na dzwonek.
-Cześć – uśmiechnęłam się nieśmiało.
Wszyscy
spojrzeli na mnie zszokowani, a Daria wyjąkała:
-Ty… ty mówisz do… do nas?
-Oczywiście, że do was!- Zaśmiałam się. Nawet nie
wiedziałam, jaki strach wzbudzałam. – To co, idziemy pod salę czy czekamy?
-Czekamy – zadecydowała Marlena.
Spojrzałam
na nich ukradkiem. Nigdy wcześniej nie przyglądałam im się szczególnie. Oni też
rzucali mi zdziwione, ale przyjazne spojrzenia. Ucieszyłam się w duchu, że mam
taką, a nie inną klasę. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, jakby nigdy nie było
między nami bariery milczenia. Moją szczególną uwagę przyciągnęły dwie
dziewczyny, które pierwsze się do mnie odezwały- Daria i Marlena. Daria była
miła i skromna. Wprawdzie wesoła, lecz wolała pozostawać w cieniu innych. Chętnie
rozmawiała na tematy związane z naturą i ochroną środowiska. To ona uśmiechała
się do mnie zachęcająco, jakby chciała dodać mi odwagi w asymilacji z klasą.
Drugą dziewczynę, Marlenę, nazwałabym przebojową i to chyba najlepiej
oddawałoby jej osobowość. Wręcz emanowała dziwną energią, która przyciągała do
niej innych. Lubiła kolor różowy i styl emo, choć moim zdaniem traktowała go
jak przelotną modę. Eksperymentowała z długimi, brązowymi włosami, które w
chwili naszego właściwego poznania się miały różowe pasemka. Łatwo znalazłyśmy
wspólny język. Wszystkie trzy kochałyśmy sport, szczególnie biegi i
lekkoatletykę. Marzyłyśmy o akrobatyce i snułyśmy plany o występowaniu na
zawodach gimnastycznych, choć nie miałyśmy predyspozycji, by je spełnić.
Czułam,
że zostaniemy naprawdę dobrymi koleżankami.
Pierwszą
lekcją była przyroda. Zostałam wyrwana do odpowiedzi. Omal nie wybuchłam
śmiechem, gdy zobaczyłam pełną niedowierzania minę nauczycielki, gdy wstawiała
mi czwórkę. Historyczka również dziwiła się, kiedy zgłaszałam się, by
odpowiedzieć na zadane klasie pytanie. Zamiast matematyki wysłuchaliśmy apelu.
Ostatnią lekcją była plastyka. Mój bukiet zdobył pochwałę oraz szóstkę w
dzienniku. Kiedy zabrzmiał dzwonek, zbiegliśmy do szatni. Kiedyś szłam z tyłu,
sama. Uważałam wyścigi reszty za dziecinne zachowanie. Teraz biegłam jak
szalona razem z nimi i… poczułam radość, która nimi kierowała.
Do domu
wracałam razem z Darią i Marleną. Już wtedy wiedziałam, że nasze powroty ze
szkoły zawsze będą wspólne.
Chciałyśmy
się spotkać nazajutrz. Choć Marlena zaproponowała, by do niej wpaść,
zdecydowałyśmy się na jazdę na rowerach. Dalszą część drogi spędziłyśmy na
rozmowie o muzyce. Prawdę mówiąc największą gadułą okazała się być Marlena, a
ja i Daria głównie słuchałyśmy jej opinii. Wtedy zrozumiałam, że nawet nie
muszę brać udziału w dyskusji, aby czerpać z niej przyjemność.
Mieszkałam
najbliżej szkoły, więc pierwsza odłączyłam się od dziewczyn. Weszłam do domu i…
BUM! Po raz szósty zostałam brutalnie i niespodziewanie wywrócona. Tym razem
radość Patryka podzielała też jego siostra, Weronika. Ech, te bliźniaki…
-Przyznaję, jesteście najlepsi w robieniu pułapek. Należy
wam się nagroda!
Rodzeństwo
spojrzało na mnie podejrzliwie, ale kiedy oddałam im lizaki, były dumne z
siebie. Ile radości sprawiłam im, wykonując ten drobny gest!
Na szczęcie
w drodze do pokoju nie czekały na mnie już żadne niespodzianki. Odłożyłam
plecak i usiadłam na krześle. Ogarnęłam wzrokiem bałagan w fotelu i
postanowiłam… posprzątać! To było wręcz
śmieszne- coś tak banalnego sprawiało mi tyle satysfakcji. Po zakończeniu
porządków byłam zmęczona, ale zadowolona. Zeszłam do kuchni na obiad. Szybko
wsunęłam spaghetti. Potem pouczyłam się, odrobiłam zadania domowe, obejrzałam
program rozrywkowy w telewizji. Tak minął pierwszy dzień mojej przemiany.
Następnego
dnia obudziłam się wcześnie rano. Całe szczęście- nie chciałam się spóźnić do
szkoły, a zapomniałam nastawić budzika. Zjadłam płatki z mlekiem i szybko się ubrałam. Wyszłam z domu w
znakomitym humorze. Wprawdzie lekcje zaczynały się dopiero o ósmej, ale
matematyczka zorganizowała wcześniejsze kółko. Powtarzaliśmy ułamki- łatwizna.
Następne lekcje też nie były warte uwagi. Oczywiście nie licząc osłupień
nauczycieli na widok mojej znacznej poprawy w nauce i zachowaniu. Na przerwach
rozmawiałam przede wszystkim z Darią i Marleną. Okazało się, że stworzyłyśmy
całkiem zgraną paczkę. Nie mogłyśmy doczekać się końca lekcji, a po powrocie do
domów od razu wróciłyśmy- tylko z rowerami zamiast plecaków.
Jechałyśmy
w milczeniu kawałek drogi. Czasem Marlena
krzyczała coś w przodzie, a my udawałyśmy, że ją rozumiemy.
Zatrzymałyśmy się dopiero kilkanaście kilometrów dalej, przed małą galerią
handlową. Wszystkie pomyślałyśmy o tym samym- że warto do niej wejść. Przywiązałyśmy
rowery do jednej z barierek na parkingu i zaczęłyśmy buszowanie po sklepach.
Kupiłam sobie zielony podkoszulek z czaszką i napisem „the best” i granatowe
spodenki. Nie szczędziłyśmy sobie komentarzy typu: „Wyglądam w tym super” czy
„Musisz to mieć!”. Marlena miała najwięcej funduszy, więc wybrała mnóstwo ubrań
w jej stylu. Daria zaś zdecydowała się tylko na kolczyki w kształcie
niebieskich motyli, a z księgarni wzięła kolejny tom czytanej przez siebie
sagi. Całość dopełniły duże lody. Wracałyśmy absolutnie zadowolone. To był
jeden z dni, których na długo nie zapomnę.
Wróciłam
do domu dopiero, kiedy zaczęło się ściemniać. Odrobiłam wszystko, co było
zadane i poszłam spać.
Tak
minęło kilka dni- szkoła, nauka, spotkania z koleżankami, sojusz z bliźniakami…
Sojusz? Tak. Zaczęło się od tego, że oddałam Weronice moje stare lalki, a
Patrykowi gry odpowiednie dla jego wieku. Oni zaś przyrzekli nie mieszać się do
moich spraw. Odtąd trzymaliśmy sztamę. Kto myśli, że to mi się nie opłacało,
nie wie, ile kłopotów miałam dawniej
przez rodzeństwo. Bliźniaki wszystko, co tylko podsłuchały, przekazywały moim
rodzicom. A nie zawsze były to nic nie warte informacje… Tak więc sojusz był najlepszym wyjściem.
Nowością okazały się też
zaproszenia na urodziny czy imieniny. Z przyjemnością udawałam się na tego typu
przyjęcia. Za każdym razem bawiłam się znakomicie. Nie mogłam też doczekać się
szkolnych dyskotek.
Myślałam,
że nie mogę już czuć się lepiej. Aż nastał dzień, z pozoru spokojny, który
dokończył dzieła obrócenia mojego życia do góry nogami. Początkowo nic tego nie
zapowiadało. Wróciłam ze szkoły, przywitałam się z Bobikiem, zjadłam obiad,
który zostawiła mi mama. Bliźniaki pojechały z nią do dentysty, a tata jeszcze
nie wrócił z pracy. Nudziłam się, a miałam ochotę na coś słodkiego, więc
myślałam o przejściu się do sklepu. Wtedy przypomniałam sobie, że w czarnej
torebce schowałam kiedyś paczkę cukierków. Znalazłam w niej coś innego- małą
karteczkę z cyferkami i podpisem „Maciek”. Trudno określić, co wtedy czułam.
Pamiętam tylko jak wstrzymałam oddech, a serce zabiło mi mocniej. Czy to była…
nadzieja? Sięgnęłam po komórkę i wystukałam na niej numer. Wolno podniosłam
telefon do ucha. Nikt nie odbierał. Włączyła się automatyczna sekretarka.
-Dodzwoniłeś się do Maćka. Mam doła, więc jeśli chcesz mnie
dobić, zostaw wiadomość.
Westchnęłam
ciężko, zebrałam całą odwagę i powiedziałam:
-Cześć, tu Kasia. Nie chcę Cię smucić…. Nie wiem, co
powiedzieć. W każdym razie dzwonię. No to pa.
Rozłączyłam
się. Położyłam się na łóżku. Czułam się jak kompletna idiotka. Z nadzieją
stwierdziłam, że może nie odsłucha wiadomości. Nie chciałam tego, ale głupio
się czułam. Bardzo głupio.
Jednak
po kilku sekundach usłyszałam mój dzwonek. Odebrałam i wyrzuciłam z siebie
krótkie „słucham”.
-Cześć. Tu Maciek. Dzwoniłaś. Kasia, prawda? – Pierwszą
myślą był zachwyt nad ciepłem jego głosu.
-Tak, to ja. Spotkaliśmy się w parku, pamiętasz?
-Oczywiście, że pamiętam! To może się spotkamy?
-Jasne. Jutro? O osiemnastej ? – zaproponowałam.
-W parku! – Powiedzieliśmy jednocześnie.
Pożegnaliśmy
się i rozłączyłam się. Reszta dnia nie była ważna. I tak nie mogłam przestać
myśleć o nim. Na szczęście następnego dnia żadna nauczycielka nie wzięła mnie
do odpowiedzi bo nic bym nie wydukała. Moje koleżanki gadały za to jak najęte,
więc nie musiałam bawić nikogo rozmową. Popołudniu od razu zajęłam się
strojeniem na wieczór. Zdecydowałam się na jeansy i niebieską bluzę z kapturem,
bez rękawów. Zrobiłam makijaż, rozpuściłam włosy i wyszłam.
Do
parku doszłam dziesięć minut przed ustaloną godziną, natomiast on się spóźnił.
Nie przejęłam się tym. Blond włosy leżały w nieładzie- pewnie biegł. Oczy
wprost błyszczały. Podszedł do mnie, odetchnął głęboko i zaczął nieoczekiwanie
delikatnie:
-Długo na ciebie czekałem…
Usiedliśmy na ławce i podjęłam
rozmowę:
-To… czemu masz doła?
-Już nie mam – zaśmiał się.
-Skąd ta nagła zmiana?
-Spotkałem cię. Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem… Nie
mogłem o tobie zapomnieć! Zakochałem się i tyle. Nie jak szczeniak. Zresztą,
tego nie da się opisać. I wiedziałem, że pod tą warstwą lodu kryło się coś
więcej. Tej warstwy już nie ma. Boję się, że uznasz mnie za świra. Sam nie
wiem, czy nim nie jestem. Jak było z tobą?
-Myślałam. Myślałam o tobie.
-Powiedz tylko, czemu byłaś wtedy taka… zimna?
-Może po prostu miałam gorszy dzień- zaśmiałam się.
Czułam,
że to ten jedyny!
***
-Mamo, wychodzę.
-Znowu spotykasz się z Maćkiem? Spędzasz z nim więcej czasu,
niż z nami – westchnął tata.
-To przecież naturalne, że chcemy się często widywać. A wy
zawsze będziecie na pierwszym miejscu.
-Córuś, zaczekaj!
-Tak, tato?
-Przecież dziś są twoje urodziny! Chyba nie zapomniałaś!
Proszę, to od nas. – Tata wyjął różową paczuszkę średniej wielkości.
-Dziękuję! – krzyknęłam i otworzyłam prezent.
Znalazłam
w nim cudowną sukienkę w czerwonym kolorze, idealną na jakąś imprezę. Dość
krótka, z dużym dekoltem, bez rękawów. Jednym słowem- extra. Przyłożyłam ją do
siebie i spojrzałam w lustro.
-Cudna!
-To tata ją wybrał. Moim pomysłem jest dalsza część.
Z
zainteresowaniem sięgnęłam po pudełko. Znalazłam w nim czerwono-białe
pantofelki na płaskim obcasie i bransoletkę tego samego koloru. Leżał tam też
banknot dwudziestozłotowy.
-Aż nie wiem, co powiedzieć. Dziękuję!
Rodzice
odwzajemnili uśmiech, a z salonu wybiegły bliźniaki, krzycząc: „Sto lat”. Weronika
ofiarowała mi mój portret (ręcznie malowany), a Patryk coś, co wyglądało jak
pocięty papier kolorowy (nadal nie wiem, do czego służy). Po wielokrotnych
podziękowaniach wyszłam z domu pełna optymizmu.
-Dzisiaj skończyłam szesnaście lat! – szepnęłam do siebie.
Maciek
również miał dla mnie niespodziankę. Kiedy tylko się przywitaliśmy, krzyknął:
-Wszystkiego najlepszego!
-O nie! Skąd wiesz!?
-O tak! Weronika mi powiedziała, kiedy ostatnio po Ciebie
wstąpiłem. To chyba dobrze, że wiem, iż moja stokrotka ma już siedemnaście
płatków. Uśmiechnij się! Mam dla ciebie coś wyjątkowego.
Przez
moment pomyślałam, że może po raz pierwszy mnie pocałuje, ale rzekł:
-Zapraszam cię do restauracji.
-Fajnie – przyznałam, choć nieco zbita z tropu.
-No to idziemy. – Złapał moją dłoń.
-Teraz? Nie wiem, czy mam odpowiedni strój. – Wskazałam na
moje jeansy z dziurami.
-Przy twojej urodzie nikt nie zwróci uwagi na nic innego. –
Trzeba przyznać, że umiał prawić komplementy. W połączeniu z jego głosem
brzmiało to jak muzyka.
-Nie mam też zbyt dużo pieniędzy! – ostrzegłam.
-Chyba nie myślisz, że pozwolę ci płacić! – udawał
oburzonego.
W końcu
ustąpiłam. Drogę do restauracji przebyliśmy w wyśmienitym humorze. Opisałam mu
oryginalne prezenty od bliźniaków i czerwoną sukienkę.
-Chciałbym cię w niej zobaczyć – przyznał.
-Na pewno będziesz miał jeszcze okazję.
Kiedy
kelnerka do nas podeszła, zamówiliśmy dwie porcje kremówki, kawę dla Maćka i
herbatę dla mnie. Mój chłopak zapłacił, uroczo się przy tym uśmiechając.
Cieszyłam się, że jest przy mnie. Zupełnie jakby słyszał moje myśli, szepnął
nagle:
-Wiesz, jak bardzo cię kocham? Nie wyobrażam sobie, że
moglibyśmy się wtedy nie spotkać.
Patrzyliśmy
sobie w oczy, a potem on wyciągnął z
kieszeni małe pudełeczko. Nakazał wzrokiem, bym otworzyła. W środku
znalazłam parę długich, złotych kolczyków.
-Dziękuję, naprawdę… To za wiele. Nie potrzebuję restauracji
ani złotych kolczyków, żeby być z tobą szczęśliwa. Musimy być rozważni.
Zamyślił
się, a potem skinął głową. Siedzieliśmy tam jeszcze godzinę, rozmawiając o
wszystkim i o niczym. Potem odprowadził mnie do domu. Z pewnością te urodziny
należały do najlepszych w moim życiu.
Nazajutrz
musiałam iść, jak zwykle, do szkoły. Ledwie przestąpiłam próg zacnej „budy”, a
już usłyszałam wysoki, surowy głos:
-Katarzyna Wikta!
Kątem
oka zauważyłam zbliżającą się dyrektorkę – starszą, zrzędliwą panią z werwą dwudziestolatki.
Nie miałam pojęcia, o co może jej chodzić.
-Mam do ciebie interes. „Oda do Szczęścia”, mówi ci to coś?
-To mój wiersz, ale skąd…
-Był w zeszycie, który oddałaś do oceny. Muszę przyznać, że
twoje zdolności literackie mnie zadziwiły. Zrobiłyśmy z twoją wychowawczynią
małe szachrajstwo i wysłałyśmy ten wiersz na konkurs. Zobaczymy, co z tego
będzie. A ty nie masz nic do gadania- zakończyła zadowolona.
-Powiem szczerze, że nie wiem, co powiedzieć. Zamurowało
mnie.
-Nic nie mów, tylko dostarcz mi więcej twoich wierszy! –
huknęła.
Stałam
osłupiała i patrzyłam, jak pani dyrektor odchodzi. Zdawałam sobie sprawę, że
moje wiersze nie są najgorsze, ale nie sądziłam, iż mogłyby się komuś tak
spodobać. Fajnie!
Potem
udałam się na historię. Dostałam piątkę ze sprawdzianu. Następnie dwie przyrody
i WF. Co jakiś czas różne osoby składały
mi spóźnione życzenia z okazji urodzin. Wielką niespodziankę sprawiły mi Daria
i Marlena. Dostałam od nich pluszowego misia i słodycze.
W domu
jadłam frytki i oglądałam telewizję, kiedy zadzwonił telefon. Maciek.
-Kasia? Muszę się z tobą zobaczyć. Dasz radę do mnie teraz
wpaść? Zależy mi.
-No… dobrze. Niedługo będę.
Z
westchnieniem podniosłam się z fotela, wzięłam żółtą torebkę i wyszłam. Do
Maćka podjechałam autobusem, więc droga zajęła mi około dwudziestu minut.
Zapukałam do drzwi jego mieszkania i nie czekając na zaproszenie, weszłam do
środka.
-Maciek, jesteś? – Udałam się w stronę salonu, skąd
dochodziły jakieś głosy. – Nie mówiłeś, że masz gościa.
-Witam.
Koło
mojego chłopaka siedział wysoki mężczyzna o charakterystycznych, lekko
podkręconych u końców wąsach. Mężczyzna parsknął śmiechem na widok mojego
zmieszania.
-Katarzyna, prawda?
-Mój wujek jest projektantem mody. Za miesiąc organizuje
imprezę „Wybieg dla Młodych”. Widział nasze zdjęcia i wstępnie chciałby, abyś
jako jedna z dziesięciu dziewczyn prezentowała jego firmę. Mówi, że masz
interesującą urodę- wyjaśnił szybko Maciek.
-Nie wiem, czy się nadaję.
-Nic nie mów. Przemyśl to. Jeśli będziesz zainteresowana,
skontaktujesz się ze mną przez Maćka, a ja wyjaśnię ci wszystkie szczegóły. Tymczasem
już się zbieram, dość się nasiedziałem. Do widzenia, Macieju.
Maciek
odprowadził swojego wujka do drzwi i wrócił do mnie. Spojrzałam na niego
karcąco.
-To twoja sprawka?
-Tak – przyznał. – No dalej, przecież widzę, że się
cieszysz. Za dobrze cię już znam.
-No dobrze, cieszę się, ale wciąż jestem… zdziwiona.
-Kasiu, nie doceniasz siebie. Jesteś piękna, naprawdę. Jeśli
to dla ciebie szok, nie musisz od razu dawać odpowiedzi. Spokojnie to
przemyślisz w domu.
-Masz rację. Wiesz… od kiedy cię spotkałam, wszystko jest
takie… inne. Lepsze.
-Kocham cię – szepnął.
Nasze
twarze dzieliło kilka centymetrów. Spojrzał mi głęboko w oczy, potem na usta. I
wtedy po raz pierwszy mnie pocałował- czule i delikatnie.
-Kocham cię- powtórzył.
Wtedy
to zrozumiałam- nie było nowej. Byłam tylko ja…
Weszłam na pierwsze opowiadanie i cholera tak fajnie napisane! I właśnie o to chodzi w życiu, trzeba się cieszyć z tego co jest tu i teraz bo niestety jutra może nie byc.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czytam dalej !:)
Dziękuję!
Usuń2008 rok, 12 lat i już zalew pro-romantyzmem :D