czwartek, 17 września 2015

Napisz, zanim... (2015)



Grzegorzowi G. i Alicji S. – w podziękowaniu za to, jacy jesteście cudowni.
Tak po prostu. Na co dzień.   
 


Dzień pierwszy
                Pewnie nie pamiętasz, ale dawno temu proponowałeś, żebyśmy pisali do siebie, kiedy nie będziemy się już widywać. To był znakomity pomysł bo list, mail czy cokolwiek podobnego zawsze daje odbiorcy pewnego rodzaju ciepło. Pewność, że jest ktoś, kto chciał do niego napisać, porozumieć się z nim, dać jakikolwiek znak. Mały, pozornie niewiele znaczący-znak. Taki symbol obecności. W tym przypadku będzie to znaczyć nieco więcej. Widujemy się. Ale to nie jest prawdziwe. To ułuda, Przyjacielu. Zapomnieliśmy, jak się rozmawia. Słowa wypowiadane w przelocie, kiedy spotykamy się przypadkowo, są puste, nijakie. Nigdy nie będą miały większego znaczenia. Te jednak, które piszę dla Ciebie teraz, będą miały szczególne znaczenie.
                To pożegnanie, Przyjacielu. Kiedyś byliśmy tak blisko! To aż dziwne, że tak łatwo zniknąłeś z mojego życia. Powiedziałeś, że nasze drogi się nie rozejdą. Że to nie koniec, w końcu coś musi istnieć constans , nawet jeśli zmienia się wszystko wokół. Kiedy odpowiedziałam, musiałeś rozpoznać niedowierzenie w głosie. Ale czy to był powód, żeby zmieniać swój stosunek do tematu? Całkowicie się rozminęliśmy. Ty pogodziłeś się z moim punktem widzenia, a ja w międzyczasie zdążyłam uwierzyć, że jednak będziemy blisko, że są więzy, które tępią ostrza. Nic z tego. Nie wyszło nam z trzymaniem się razem. Ale z przyjaźnią tak jest, że trwa nawet wtedy, kiedy się kończy. Rozumiesz, co mam na myśli?  Zawsze będziesz dla mnie bardzo ważny. Zawsze będziesz mój, Przyjacielu. Należymy do siebie.
                Mój Boże, to brzmi zupełnie jakbym zwariowała, prawda? Ale chyba jesteś przyzwyczajony do moich patetycznych wypowiedzi. Ale nie podoba mi się sztywna forma tego listu. Brzmi zupełnie jak list formalny. A to przecież list do Ciebie, mojego Przyjaciela, z którym spędziłam tyle wspaniałych chwil, z którym wiąże się tyle genialnych wspomnień, który znał mnie tak dobrze! Pamiętasz nasze kłótnie? Żałuje wszystkich słów i czynów, które sprawiły ci w jakikolwiek sposób przykrość. A jednak uśmiecham się i myślę „tacy naiwni!”. Prześciganie się, kto ma rację, kto pokaże, że potrafi podnieść głowę wyżej, obrócić się bardziej lekceważąco – bzdura na bzdurze!
                Dlaczego to wszystko się rozpadło? Nie mam pojęcia, Bóg mi świadkiem. Mimo tych wszystkich ułomności naszej relacji, o których właściwie Ci przypomniałam, była to przyjaźń, a to do czegoś nas zobowiązało.. tak mi się wydawało. Przepraszam, rozpisuję się niepotrzebnie. Analiza nie ma tu już większego znaczenia, to nie o naszą przyjaźń mi chodzi. To znaczy… taka rozmowa była potrzebna, ważna, ale nie teraz. Teraz jest już za późno. Ja o tym wiem. A Ty? Myślisz o mnie czasem? Chociażby pośrednio- czy poczułeś kiedyś zasypiając, jak moje myśli otulają Cię, tak szczelnie, by móc poczuć, kiedy Twój oddech zwalnia, gdy zasypiasz? Wyobrażam sobie je jako ponadmaterialne motyle. Nonsens, powiedziałbyś, patrząc trochę kpiąco, trochę z pobłażaniem. Ale ja właśnie dlatego teraz jestem tutaj, pisząc ten list. Musisz wiedzieć, że moje myśli były z Tobą do samego końca. Zasługujesz na to, by traktować Cię na tyle poważnie, by nie zignorować Cię, gdy moje najdelikatniejsze myśli zdają się z całych sił trzepotać skrzydłami nad Twoją twarzą anioła- piękną, delikatną, spokojną. I tak nieruchomą, że przede wszystkim- głuchą. Nie słyszysz mnie, Przyjacielu!? I nie boli Cię to!? Nie widzisz !? Nie czujesz!?
                Przepraszam, nie powinnam…
                Ale wciąż omijam sedno tematu. Przyjacielu, powtarzam- to list pożegnalny. Za siedem dni popełnię samobójstwo. Wiele o tym myślałam, ale dotychczas to były dziecinne mrzonki z samą sobą. Teraz… Wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie mówiłam (czy pisałam) o tym tak poważnie, jak teraz. Na tę decyzję złożyło się wiele czynników, ale przede wszystkim… zmęczenie. Zmęczenie życiem, banał. Mogłam się posilić na coś bardziej oryginalnego, jak zmęczenie złem Johna Coffey. Ale to nie byłaby prawda, a Ty przecież nienawidzisz, kiedy kłamię. Za siedem dni popełnię samobójstwo i chcę, byś przy mnie był do tego czasu. I będzie tak, niezależnie od twojej woli. Mogłabym poprosić Cię, byśmy spędzili trochę czasu, jak dawniej. Ale jak bym to wyjaśniła? Zresztą, nie miałbyś czasu. Nigdy jakoś nie pasowałam do twojego grafiku. Nie jestem złośliwa, czasem po prostu tak bywa, choćby w naszym wypadku. Zdarza się i tyle. Wyczuwasz, jak zaczynam się mieszać i zaprzeczać sobie? Zauważyłam, że w takich sytuacjach gryzę policzki i jestem nienaturalnie miła. A Ty, zwróciłeś na to uwagę? Jeśli zauważyłeś to teraz, wyczułeś w napisanych słowach, to chyba oznacza, że najwyższa pora, by przerwać pisanie.
                Spokojnie, Przyjacielu. Mamy przed sobą jeszcze sześć długich dni. Jeszcze odnajdę i ocalę wszystkie uczucia, które zostawiliśmy za sobą.
Dzień drugi
                Najbliższy. Nie mam prawa tak do Ciebie przemawiać. To słowo, które są godni wymawiać ludzie trwający w silnej, a nawet wciąż rozwijającej się relacji. Ale nie znalazłam słowa, które lepiej oddawałoby drżenie duszy, kiedy do Ciebie piszę. Motyle skrzydła, pamiętasz? Czuwają. Czuwają cały czas, nieustannie gromadzą  aspekty, które poruszę wobec myśli podczas nocy pełnych wątpliwości i twojej imaginacji. Przesadzam, wyolbrzymiam? Czy ja… przerażam Cię? Nie, to jedno na pewno nie. Ciebie jednego tylko nie. Tylko Ty możesz to tak po prostu zrozumieć, a jednocześnie podważyć, choćby cały świat zaprzysięgał się, że wie, że czuje to samo, że miłość to bardzo stara baśń. Miłość…
                Nie przypuszczałam, że tak szybko padnie to słowo. Zupełnie inaczej było z uczuciem. Ono powoli wyrastało jak chwast na polu czystej, niewinnej przyjaźni. Nawet tego się wstydzę. Jest tyle rzeczy, w których posunęłam się za daleko… Ale na przeobrażenie się uczucia złożyło się wszystko. Każdy gest między nami. Każde słowo. Nawet to, co powinno prowadzić to wycofania się. Pamiętasz nasze kłótnie? Ostentacyjnie się do siebie nie odzywaliśmy i nasze kontakty ze wspólnymi znajomymi… też były jakieś takie pokazowe. Może się mylę, ale mam wrażenie, że myśleliśmy, że chcemy zranić siebie nawzajem, a naszym celem było udowodnienie drugiej osobie: „Nie możesz beze mnie żyć! Patrz! Ile mam czekać, byś to ty stał obok mnie?”. Nie zmienia to faktu, że mogliśmy się na siebie wściekać do woli. O drobnostki. Długo zajęło mi zrozumienie, że to nic wstydliwego przyznać się do błędu, przeprosić. Tak wiele rzeczy poznałam na nowo dzięki Tobie… Stałeś się moim nauczycielem, przewodnikiem, mentorem. Zawsze byłeś kimś więcej. Pod każdym względem. Może dlatego, że więcej znaczyłeś dla mnie, niż cokolwiek czy ktokolwiek inny, z taką pewnością zawsze twierdziłam, że zasługujesz na więcej. Jesteś wyjątkowy, Przyjacielu. Nie tylko dla mnie.
                Ostatnio byłam świadkiem pewnej sceny. Z pozoru codziennej, neutralnej, ale tak naprawdę pełnej ładunku emocjonalnego. Wszystko, co ma w sobie uczucie, musi mieć znaczenie. Inaczej gatunek ludzki byłby stracony na zaliczenie w poczet zwierząt. Ale miałam Ci opisać scenę, która mnie urzekła. Otóż zobaczyłam znajomą mi parę. Mieliśmy się spotkać w większej grupie na ognisku, ale on się rozchorował. Byłam pewna, że mimo tego, że zdecydował się położyć, ona do nas dołączy. Muszę przyznać, że przez zabawę i ciekawe rozmowy całkowicie o nich zapomniałam. Spotkałam ich dopiero, kiedy wstąpiłam po coś do domku, w którym zostali. I zobaczyłam jego, z termometrem, zaspanego (pewnie udało mu się uciąć krótką drzemkę), bladego. I zobaczyłam ją, zatroskaną jak najlepiej mu pomóc. Wystarczyło jedno spojrzenie, a już wiedziałam, że nie boi się zarażenia. Na pewno żałowała, że nie może być z grupą, a jednak nie dość, że nie była z tego powodu rozżalona, ale chyba nawet wolała przy nim trwać. Patrzyłam na nich z tym słynnym ukłuciem w sercu – czy kiedyś mnie spotka taka miłość? Bo jeśli ta sytuacja nie była miłością, to co nią było? Widzisz, Przyjacielu, cały sens tego, o czym mówię, tkwi w tym, że zasługujemy na to. Zasługujemy na taką miłość, Przyjacielu. Oboje. Ale obawiam się, że nie zasługuję na Ciebie. A nie sądzę, żebym teraz, kiedy poznałam Ciebie, twoje wady i zalety, mogła wybrać kogoś innego.  
          Cóż więc z tego, że zasługuję na miłość? Bez Ciebie to żaden przywilej. Może ten ból minie wraz z upływem czasu, może prawdą jest, że nawet najbardziej żywe ze wspomnień- blakną. Jednak w tej chwili wierzę głęboko w to, co czuję. Wierzę, że to, czym tak bardzo chciałabym Cię obdarować, zawsze będzie w Twoim zasięgu, zawsze chętne, by do Ciebie należeć. Tylko Ty, który zasługujesz na miłość, nie potrzebujesz mnie do tego. Oboje wiemy, że jest niewiele serc, których nie poruszyłoby wyznanie z Twoich ust. A to chyba zmniejsza moje szanse, których właściwie nigdy nie było. Mój list zmienił się w nurt takich wyznań.
                Ale po tych dniach niemal milczenia, nie wiem, czy potrafię powiedzieć dobrze to, co jeszcze tkwi w moim sercu. Czy w obawie, że słowa okażą się ulotne, nie pozwalamy im wypłynąć wcale?
                Jakim sposobem pozwoliłam sobie i Tobie zaniedbać tak naszą relację? Jakim prawem stajemy się sobie obcy? Możesz zrobić ze mną wszystko. Wiesz o tym.
Dzień trzeci
Dzisiaj ze zdwojoną siłą odżyły we mnie uczucia. Znów odżyłam ja. Zobaczyłam Cię w tłumie w kościele. Największy z banałów, który przestaje nim być, kiedy się to przeżywa samemu. Nie ważne, gdzie się znajduję. Wszędzie Cię wypatruję. I jestem taką szczęściarą, że czasem naprawdę tam jesteś! Do jakiej perfekcji w wypatrywaniu trzeba dojść, żeby rozpoznać kogoś na podstawie kształtu ucha! Mi to się udało. Żałuję tylko tego, jak to się skończyło. Natknęliśmy się na siebie przy wyjściu, ale znów nie odnalazłam właściwych słów. Nieznaczne skinienie i ponowna tęsknota. To rodzaj banicji.
Jak zachować się w takich sytuacjach? Podejrzewam, że najlepsze byłoby oszukiwanie samej siebie. Powinnam się mamić nadzieją czy obawą? Powinnam się cieszyć, że to ponoć minie czy obawiać się tego? Właściwie jest to ten rodzaj słabości, który daje siłę… Chciałabym Cię zapytać o radę. Zawsze byłeś moją stałą, punktem odniesienia i punktem wyjścia. Nawet, jeśli nie znałeś odpowiedzi na jakieś pytanie, doprowadzałeś mnie w jakiś sposób do odpowiedzi. Teraz jednak Twoja niewiedza, Przyjacielu, jest bazą. Nie mogę zadać pytań, które udzieliłyby Ci odpowiedzi na pytania dotyczące moich uczuć. Rozumiesz?
Dnia trzeciego napisałam do Ciebie. Wyświetlono: 17.13. Kiedy była 17.16 już czułam beznadzieję sytuacji. Nie miałam pomysłu, jak zmusić Cię do odpowiedzi, jak ją wyżebrać. Jedna wiadomość wystarczyłaby w zupełności. Cokolwiek. Marna emotikona. Czułam, że wariuję, wpatrując się w ślad po czymś, co mogło być częścią Ciebie, czymś, co byś skierował do mnie, właśnie do mnie. O, tę a tę sekundę poświęciłbyś mnie. Byłaby moja. Nie, Ty w tej sekundzie byłbyś mój. Widzisz, znów zapominam, co mi wolno, a czego nie… O 17.24 straciłam nadzieję. Czasem czuję taki żal, zwykły, ludzki żal- dlaczego, kiedy Ty czegoś potrzebujesz, ja jestem zawsze na warcie, czujna, gotowa do działania? Dlaczego nie możesz być tu i teraz? Właśnie teraz! A potem… napisałeś. Coś drobnego. Może napisałeś to, żeby się mnie szybko pozbyć. Może nawet nie przeczytałeś dokładnie mojej wiadomości. Nie ważne. Naprawdę, to  nieistotne, Przyjacielu. Oczywiście, zażądałam więcej. Poprosiłam, żebyś napisał coś więcej. Nie wiedziałeś, co chcę wiedzieć. A we mnie wszystko krzyczało: „Powiedź, że mnie kochasz!”. Więc jednak prawdą jest, że nadzieja umiera ostatnia…
Nie odpisałam.
Dzień czwarty
                Pisałam Ci już, że jesteś wyjątkowy. Nie ma w tym ani krzty przesady. Daleko zajdziesz, Przyjacielu. Jestem tego pewna. Należysz do tego typu ludzi, którzy muszą odnieść sukces, u których każda decyzja i każda cecha mogą tylko w tym pomóc, choć jednocześnie tego nie pragniesz. Pozostajesz skromny, mimo że twe czyny prowadzą do sławy. Jaki jesteś, Przyjacielu?
                Kiedyś powiedziałam Ci, że jesteś przystojny. Ucieszyło Cię to. Nie wiem do końca, czy naprawdę niedowierzałeś, czy może odezwała się wtedy fałszywa skromność. To, co powiedziałam było i jest prawdą. Jesteś przystojnym mężczyzną i pięknym człowiekiem (to dwie różne rzeczy, naprawdę!).  Na pewno są osoby, które by się ze mną nie zgodziły, ale kwestia gustu to nic dziwnego. Słyszałam natomiast z wielu kobiecych ust słowa zachwytu nad twoimi oczami. Przysięgam, nigdy w życiu nie widziałam tak pięknego błękitu. Zresztą, niewiele rzeczy równie pięknych widziałam. Jeden z filmików nakręconych ze znajomymi zaczyna się zbliżeniem na twoje oczy. Potrafię ten moment oglądać bez końca. Wstecz. Wstecz. Wstecz. Tonę w nich. Kiedyś, gdy jeszcze nie znałam Cię tak dobrze, wydawały mi się nieco chłodne. Teraz nigdy bym tego nie powiedziała. Są… ciężko mi znaleźć właściwe porównanie. Czy uwierzysz, jeśli powiem, że taki kolor musi mieć dusza anioła?
                I twe dłonie… Kolejna rzecz, w którą proszę, byś uwierzył- otóż po tym, jak zepsuł się mój telefon komórkowy, niczego tak nie żałowałam- kontaktów, wiadomości, nagrań z dyktafonu- jak utraconego zdjęcia twoich dłoni. Jednocześnie delikatne i silne. Każdy(nie)przypadkowy dotyk był przez to jak wiatr podczas jazdy na rowerze. Abstrakcyjne porównanie? W żadnym wypadku! Uwielbiam każdy mięsień, każde ścięgno. Uwielbiam wirtuozerię gry na pianinie. Uwielbiam każde uderzenie o klawisz.
                Cieszę się nawet znamionami na szyi. Dla innych może to być po prostu coś dziwnego,. Przyzwyczajają się do tego widoku i właściwie o nim zapominają. Pewnie nie czułbyś się dobrze, a niezręcznie, kiedy dowiedziałbyś się, że jest ktoś, kto je nadal zauważa, obserwuje. Mogłabym je całować. Oczywiście nawet nie próbuję. Widzę, z jaką niechęcią traktujesz „przyjacielskie” całusy w policzek.
                Teraz jednak liczy się tylko to, że mogłam się z Tobą przyjaźnić. Że mogłam Cię poznać. Spędzić z Tobą tak wiele dni. Nic innego się nie liczy. Choćby wszystko inne miało być zniszczone, to pozostanie moją siłą. Pamięć o Tobie.
Na jak długo?
Dzień piąty
                Dziś chcę powiedzieć Ci o czymś, co mnie trapi od dłuższego czasu. Jak widzisz, moje listy stają się coraz krótsze. To dlatego, że powoli wyjawiam Ci sekrety mojej duszy, zostawiam za sobą to, co mną targało, kiedy byliśmy blisko. Nie poruszyłam jeszcze tematu, który boli najbardziej. Ale może w tym tkwi sens wszystkiego, co piszę- pokochać ból, jaki ktoś sprawia… Oto miłość bezwarunkowa. Ze mną też tak jest. Odrzucenie daje mi alibi, by o Tobie myśleć.
Widzę, jak na nią patrzysz. Wolałabym nie widzieć, ale nie mogę oszukiwać siebie. Kochasz ją. Kochasz, prawda? Naprawdę do siebie pasujecie. Tylko że za długo robiłam sobie nadzieję, żeby teraz to nie bolało. Byłam głupia, ale takich jak ja jest przecież wiele. Patrzę na was, na wasze ukradkowe spojrzenia. Ona ma w oczach taką radość, kiedy czynisz wobec niej drobne uprzejmości! Ona ma w oczach taką radość… jaką ja bym miała, gdybyś to mnie obdarzył uczuciem. Gdybym chociaż mogła skupić na niej swój gniew, rzec: „Ona nie zasługuje! Nie docenia!”. Nie. Mury są chronione przed uderzaniem w nie pięściami…
                Więc może mam prawo powiedzieć: „mogłabym być na jej miejscu”? Znów: nie.  Czas, bym przyjęła do wiadomości, że wcześniejsze: „mam szanse” czy teraźniejsze „miałam szanse” nigdy nie miały racji bytu. Jeśli należysz do niej, tak miało być. Jeśli uszczęśliwiacie się, tak miało być. Jeśli to czas dla mnie, by zniknąć z Twojego życia, tak miało być. Zaakceptowałam wszystkie Twoje wady. Więcej, pokochałam je, zarówno jako element Ciebie, jak i oddzielną całość. Nie wiem, czy potrafię jeszcze trwać w relacji z kimś, kto by mną nie sterował. Ale nigdy nie było nagrody. Robiłam to dla siebie bo każde uczucie związane z Tobą było cudowne. Nigdy nie obiecywałeś mi niczego w zamian. Teraz powinnam mieć odwagę, by życzyć wam szczęścia… ale nie mam. Mimo wszystkiego, co napisałam, zawsze będziesz leżał- nie obok mnie. Szeptał- nie do właściwego ucha. Kochał- niewłaściwą osobę. Zawsze będę w niej widzieć kogoś, kim nie jestem. Zawsze będę patrzeć na Ciebie i myśleć „mój”, choćbym nie wiem ile razy pisała, że nie powinnam. Będę to robić, tylko teraz niepewnie, uzurpując sobie niedane mi prawa. Ważne, bym nie zapomniała, o co walczę.
Dzień szósty
                Śniłeś mi się. Byliśmy jeszcze w szkole. Tacy młodzi! Właściwie znaliśmy się tylko z widzenia. Byłam świadoma, że to tylko sen. Odwiedziłam wiele osób, za którymi tęsknię. Byłeś wśród nich Ty. Rozmawiałeś z innymi dzieciakami, wśród których była oczywiście ona. Jak zwykle grałam rolę niewygodnego gościa. Czułam to, ale... co ma się do stracenia podczas snu? Podbiegłam do was, chciałam Cię przytulić, krzyczałam, że za parę lat będziemy się przyjaźnić. Nie wiedziałeś, o co mi chodzi. Gdybyś był prawdziwy, na pewno pomyślałbyś: wariatka! Choć miałeś coś z prawdziwego Ciebie- odkrzyknąłeś, że jeśli chodzi o korepetycje to mogę skontaktować się później i… pobiegłeś za nią. Tak, to podobne do Ciebie.
                W każdym razie ten sen postaram się traktować jak dar od losu. Być może to będzie ostatnie połączenie z Tobą, zanim… Właśnie. To już jutro. Dużo myślę o tym, co nastąpi. Najbardziej ciekawią mnie reakcje moich bliskich. Nie chcę, żeby to przyczyniło się do ich nieszczęścia. Nie chcę, żeby badali, co wpłynęło na moją decyzję. Boję się też nadmiernego zainteresowania ze strony osób, z którymi nigdy tak naprawdę nic mnie nie łączyło. Chyba napiszę osobny list z prośbą, by spuszczono na ten czyn zasłonę milczenia. Nie chcę nikogo z dalszych znajomych na moim grobie. To moje miejsce. Niech deptają je obcy, kiedy będą chcieli przejść za ciasną dróżką do swoich bliskich, ale żadnego fałszywego czuwania. Dopilnuj tego, kiedy będziesz mnie odwiedzał, dobrze? Bo… będziesz czasem,  prawda?
                Jeśli moja śmierć nie przyciągnie twojej uwagi… wszystko na marne.
Dzień siódmy
                Dzień siódmy. Powinien być dniem ostatnim. Prawda, obiecałam, że się zabiję. I teraz niby będziesz czytał wyczekująco? Ale ja się nie poczuwam do odpowiedzialności za słowa. Nie dbam o to, w co uwierzyłeś, na co czekałeś, z jakich powodów. Ja chciałam tylko powiedzieć Ci o moich uczuciach, cała reszta była dobrym sposobem przyciągnięcia uwagi.  Zresztą, może to wcale nie była obietnica, a słowa rzucone ot tak, na wiatr. I mówiłam do siebie. I wcale nie mówiłam. Ale obiecuję, kiedy już się zabiję, dam Ci jakiś znak. Nie nawiedzę Cię. Wyślę pocztówkę. Chociaż właściwie czemu kogokolwiek miałoby to interesować? Inni nie mają prawa wciskać nosa w nieswoje sprawy, a Ciebie nie było w chwilach, gdy nie mogłam wytrzymać ze swoimi myślami. Nie, nie mówię od razu, że nie chcę wiadomości od Ciebie. Tak tylko, na przypadek. No dobrze, zabiję się, ale pod warunkiem, że będziesz tego nie chciał.
                Jesteś najważniejszy. Najważniejszy. I przy Tobie czułam się naprawdę dobrze. Prawdziwie, proste, wręcz prostackie szczęście sprawiało, że śmiałam się kiedy byłam obok Ciebie. Bez powodu, ot tak, jak głupi do sera czy pinda do słonka, jak wolisz. I dlaczego miałam powstrzymywać śmiech? Tak długo dążymy do szczęścia, a potem się tego jakoś bez sensu wstydzimy.
                Być może koncepcja się nie zmieniła. Może to nadal pożegnanie, może te listy zamiast przyciągnąć, zniechęcą Cię do mnie. I przecież nadal będę żyła, bo na co komu doskonalenie swojej śmierci, kiedy staje się w jakieś części martwy. Przepraszam, wiem, że nie lubisz, gdy przeklinam, ale muszę to napisać: bez Ciebie będę kurewsko- nie sobą.
                Żegnaj?
                Proszę, nie…

3 komentarze: