Danielowi P. – koledze z lat licealnych.
Wierzę w Ciebie- pamiętaj o tym!
Olivier
biegł wciąż przed siebie nie zatrzymując się mimo uderzających go gałęzi i
ostrych cierni, które raniły jego twarz. W głosie czul natłok myśli , oddychał
szybko. Ciszę mącił tylko szelest i gorączkowo powtarzane słowa: „ Boże… Pozwól
mi umrzeć!” Chciał tego. I do tego zmierzał.
Czy gdyby
jego losy potoczyłyby się inaczej, znalazłby się w tym miejscu? W oddali słońce
wstawało wraz z nowym dniem i rzucało jasny promień na rośliny budzące się po
nocy. Ona nie doczekała tego pięknego widoku, gdzieś tu, pod którymś z tych
drzew została brutalnie zamordowana przez jakiegoś szaleńca.
Jak obrazy
stanęły mu przed oczyma tamte chwile. Sophie siedząca na kanapie. Uśmiechała
się do niego zachęcająco, trzepotała rzęsami (tylko w jej wydaniu nie wydawało
mu się to żałosne) i poprawiała swoją niebieską sukienkę sięgającą do kolan. Nie
ubierała się wyzywająco, skądże! Była uosobieniem kobiecości i niewinności.
Czasem zdawało mu się, że jest ona kimś dla niego nierealnym; tak bardzo
różniła się od innych dziewcząt, które znał. To wrażenie pojawiało się
szczególnie wtedy, kiedy rozmyślała w półleżącej pozycji, wsparta na łokciu, a
on tak niewiele mógł wyczytać z jej twarzy. Wtedy natomiast była pobudzona,
taka radosna…
- Nie pójdę – rzekł gniewnie Olivier.
- To tylko spacer. Pokażę ci piękne miejsce. Wiedziałeś, że
za tym laskiem jest wodospad? – niemal krzyczała z podekscytowania.
- Wiedziałem. Tracisz czas, kochana.
-Jutro? – spytała z nadzieją w głosie.
-Jutro. Obiecuję.
Nie miało
być jutra. Nie dla niej.
Wreszcie
znalazł. Duży, pieniący się wodospad ze skałami wynurzającymi się z żywiołu.
Szum przerodził się w przeciągły jęk, wzywał go do siebie. A może tylko mu się
tak wydawało? Nie spał od śmierci Sophie – od trzech dni. Ale dopiero teraz
zdobył się, by zrobić porządek ze swoim życiem. Tuż obok wody znalazł suchy
skrawek – przepaść. Poczuł powiew wiatru na swej twarzy, ciepło ranka, dobiegł
do niego śpiew ptaków. Zrozumiał, że oto sam Bóg przemawia do niego w ten sposób,
mówi: „Zostań tu! Nie rezygnuj z tego, co ci dałem, nie zmarnuj tego. Żyj!”…
„Nie!” – odpowiedział. Stanął , stanął nad przepaścią, rozłożył szeroko ręce,
zamknął oczy, uśmiechnął się. Krok do przodu. Drugi. Jeszcze tylko jeden…
Nagle Olivier
usłyszał szelest. Ze zdziwieniem otworzył oczy. Rozejrzał się – wprawdzie
wodospad był źródeł niesamowitego huku, hałasu, ale obok, w lesie… Czy to
możliwe? Coś poruszyło się między drzewami? Czy to Bóg zechciał oddać mu Sophie
– znikąd chwycił się tej abstrakcyjnej, dającej nadzieję myśli.
Podszedł
bliżej drzew. Przepaść pozostała za nim.
-Sophie… Sophie… - szeptał – Sophie najdroższa … Jesteś?
Wtem
usłyszał dziwny dźwięk przypominający śmiech hien – szyderczy, bezlitosny
… Olivier poczuł mrowienie na plecach,
spiął się cały. Przed nim pojawiła się postać w ciemnej pelerynie, rodem z
fantasy czy horrorów. Wiedział, że nad nim góruje, ale nie potrafił powiedzieć,
jaka jest wysoka. Czuł, że mu grozi, ale dotychczas nie wykazywała oznak
wrogości. Szukał wzrokiem jej oczu, ale ukrywała twarz. Odetchnęła i Oliviera
owinął słodki, kuszący zapach, jednocześnie tak lodowaty, że zadrżał. Podniosła
bladą, kościstą dłoń i wezwała go palcem do siebie.
-Nie! – wrzasnął. Nie wiedział dlaczego. Po prostu czuł, że
tak trzeba.
Postać
wydawała z siebie syk, oznaczający bez wątpienia wściekłość. Sięgnęła za
pazuchę i Olivier spostrzegł, że chowa za siebie sztylet. Mały, zdobiony
drogocennymi kamieniami – po prostu sztylet, zabawka śmierci. Kierowany ostatecznością
i emocjami – rzucił się do przodu i zręcznym ruchem ściągnął kaptur postaci.
Zamarł. Ujrzał twarz kobiecą, ale nie ludzką;
zdziwioną , ale bez uczuć. Czerwone usta rozchyliła nieco, ze świstem
wciągając powietrze. Duże, czarne oczy wpatrywały się w niego znad wysoko
uniesionych brwi. Blada twarz, niesamowicie szczupła. Zgasły najbardziej naiwne
z nadziei – to nie była Sophie.
Odkryła
sztylet. Olivier zaczął się cofać. Tysiące myśli przemknęło przez jego głowę.
Istota wyciągnęła rękę i jeszcze raz wezwała go palcem. Zrobił krok do tyłu. „
I tylko myśl we mnie żyje…” Machnęła sztyletem, ale to było tylko ostrzeżenie.
Krok do tyłu. „… Że jeśli zginę, to spotkam ciebie…” Schyliła głowę, w zimnych oczach pojawiły się
wesołe ogniki. Bawiła się nim. Ale czego chciała tak naprawdę? „…więc jeśli
zginę – zginę dla ciebie?” . Gdzie był jego anioł stróż? Może mógł inaczej
pokierować swoim losem ? Może gdyby szanował ludzi… „Gdzie jesteś, Sophie ?”
Krok do tyłu. „Sophie?” Krok do tyłu. „Sophie.”
Krok do tyłu. „Sophie!!!” Krok do tyłu.
Przepaść.
Znów nad
przepaścią. Obydwoje – on i czarna lilia – zamarli. Patrzyli na siebie, nie
wrogowie, ale i nie przyjaciele. Nie było już kroków w tył. Wtem w jego głowie
pojawiła się myśl – „Boże, nie zabijaj! Pozwól mi żyć!” Chciał tego. Ale czuł,
że jego los zmierzał gdzie indziej.
Sophie …
:))) :j
OdpowiedzUsuń