środa, 23 września 2015

2. Ostatnie pożegnanie



I
Nie łudzę się, że ławki się zapełnią.
Wiem, nawet wtedy będę samotny.
Może dlatego, że to wciąż część życia.
Życie i umieranie – gdzie jakaś granica?
Postawią mnie na katafalku
(Napatrzcie się na mnie! Wreszcie góruję!),
Wnuki podniosą zlękniony wzrok.
Boli mnie, że nie będę już dziadziem,
A strasznym jak sen kolczasty – trupem.
Pod koniec zabiorą mi wieńce, kwiaty;
Odbiorą ten ostatek, odrobinkę patosu,
By oddać potem – odgrodzony marmurem.
Utworzy się ciemny, ponury korowód
Ludzie na końcu odprowadzą mnie, odprowadzą,
Ale będą podążać za chorągwią.
Ona będzie drogowskazem. Nie smutek. Nie trumna.
Odprowadzą mnie moi koledzy,
Starsi o kilka lat, zgarbieni, skrzywieni, przygłuchawi.
Ci, których odwiedzałem w ich chorobach,
Aby się pożegnać- tak w razie czego…
II
Co potem?
Bóg przyjdzie w końcu i powie:
„Szukałem sprawiedliwych!”
Zupełnie jakby chciał się usprawiedliwić…
(Sam przed sobą, tak tylko, bez potrzeby)
Bo i tak nikt przecież nie słucha Boga.
Boga – i mnie.

1 komentarz:

  1. starsi koledzy? jak mowi pewne znane lub nie znane powiedzenie ludowe "kto chorował baba a kto umarł chłop xd

    OdpowiedzUsuń