Damianowi
‘Larremu’ R., Adrianowi ‘Rudemu’ E.,
Krzysztofowi ‘Młodemu’ K., Arturowi O., Pawłowi P., Piotrowi ‘Pero’ K. , Konradowi G.
Krzysztofowi ‘Młodemu’ K., Arturowi O., Pawłowi P., Piotrowi ‘Pero’ K. , Konradowi G.
Kolegom,
których poznałam na pierwszym roku studiów w akademiku
Ponieważ
byliście częścią tego czynnika, który pomógł mi się zaaklimatyzować
Tamten dzień miał być ostatnim dniem
względnego spokoju. Szczerze mówiąc bardzo go to cieszyło. Nie wytrzymałby do
końca roku szkolnego z tymi cholernymi bachorami, którym fizykę trzeba było
wbijać do zakutych łbów siłą. Inna sprawa, trzeba przyznać, że nie był dobrym
nauczycielem. Właściwie nie był nauczycielem. Czy przejściowe przydzielenie go
sześciu klasom, z których w historii nauki miała zapisać się jedna, pozwalało
mu nazywać się pedagogiem?
Gdyby poprosił kogoś o wskazanie,
która klasa różni się czymś znaczącym od pozostałych, chyba nikt nie potrafiłby
wskazać odpowiedzi. No, przynajmniej prawidłowej i poprawnie uzasadnionej
odpowiedzi, ponieważ powierzchowne różnice… profil klasy, stosunek chłopców i
dziewcząt, stosunek osobników w miarę normalnych i tych, których obiecywał
sobie zabić po zakończeniu eksperymentu jakimś wyjątkowo paskudnym….Powierzchowne
różnice nie miały znaczenia. Wszyscy gimnazjaliście są w gruncie rzeczy tacy
sami. O ile są gimnazjalistami.
W środy prowadził zajęcia tylko z tą
klasą, która odgrywała główną rolę w tym przedstawieniu. Klasa pierwsza
gimnazjalna, oddział „c”. Dwudziestu chłopców i jedna dziewczyna. W sumie
dwadzieścia jeden jednostek.
Drugi raz w swojej marnej karierze
nauczyciela wszedł do klasy z niecierpliwym biciem serca. Pierwszy raz był
wtedy, kiedy postawiono przed nim zadanie rozpoczęcia akcji. Teraz miał
rozpocząć jej koniec. Nie czuł smutku, co było też zasługą uczniów- nie zdawali
sobie sprawy z powagi sytuacji, jak zawsze zachowywali się jak stado baranów…
krótko mówiąc, byli sobą. Nawet nie zwrócili uwagi na jego wejście, chociaż
trzasnął porządnie drzwiami, aby zaznaczyć swoją obecność. Rozejrzał się.
Starym, dobrym zwyczajem Konrad, którego z dozą ironii i politowania nazywał
szefem gromady, rzucał mu wyzywające, złośliwe spojrzenia, jakby cały ten
galimatias stanowił wyłączenie jego zasługę. Artur, cichy chłopak, który jako
jedyny zdawał się łączyć ideę chodzenia do szkoły z nauką, wpatrywał się w
niego jak w bóstwo. Wiedział, że kilka razy udało mu się zaimponować chłopcu,
zaciekawić go i obiło mu się o uszy, że jest jego ulubionym nauczycielem. Czy
go to cieszyło? Ani trochę. Ostatnie, o czym marzył, rozpoczynając eksperyment,
był dziwaczny chłopak szwendający się za nim po korytarzach po to, aby zadawać
mu banalne pytania. Chyba nie trzeba więc wyjaśniać, że przerwy też szybko
znienawidził.
No i dziewczyna. Ten sam schemat-
krótka wymiana spojrzeń z nauczycielem i powrót do skrobania ołówkiem przez
resztę lekcji (wysoce wątpił, aby były to rysunki związane z fizyką), a po
dzwonku picie mleka w kartonie (jaki gimnazjalista pije mleko w kartonie!?) z
przymkniętymi oczami. Może to Basia była zaprogramowana? To byłby ciekawy zwrot
w akcji.
Och, tak- nie powiedzieli mu, kto
jest sednem eksperymentu. Ale już niedługo zagadka się rozwiąże. Miał
odpowiednie narzędzie do działania. Wyglądało jak zwykły kalkulator, działało
podobnie jak kalkulator, czasem nawet w pośpiechu coś sobie na nim liczył. Ale
jedna kombinacja przycisków- oczywiście odpowiednio długa i nietypowa- i
wszystkie wynaturzenia pozbawione pożyczonego życia.
-Kto
wie, czym jest sztuczna inteligencja? – Może gdyby więcej osób zwróciło na
niego uwagę, pytania wybrzmiałoby w imponujący sposób.
-Wszyscy
to wiedzą. Ma pan nas za idiotów? – podniósł głos Konrad i zyskał więcej
atencji klasy.
-Sztuczna
inteligencja to roboty, które nie zdają sobie sprawy z własnego istnienia, a
przejawiają oznaki czegoś, co potocznie można by nazwać myśleniem. – Ciszę
wykorzystał Pero, który zawsze pozował na inteligenta.
-I tak i
nie – skwitował wymijająco. – Najłatwiej byłoby powiedzieć, że opiera się to o
stworzenie maszyn, które myślałyby w sposób jak najbardziej zbliżony do
myślenia ludzkiego. Mówię wam o tym dlatego,
że badania nad sztuczną inteligencją dawno powinny wyjść już ze stadium
laboratoriów. I podkreślam, że nie mówimy teraz o tych zabawkach z wystaw organizowanych
z okazji Dnia Nauki. Nazywam się Paweł Piątek. Jestem jednym z naukowców
organizacji o nazwie Tsaip. Tsaip to międzynarodowa organizacja założona w
Stanach Zjednoczonych…
-Gówno
prawda!
-Słucham?
– Mimo, że spędził z nimi kilka miesięcy, wciąż potrafili wytrącić go z
równowagi.
-Wcześniej
przedstawił się pan jako Damian Larry. Wszyscy nauczyciele tak się do pana
zwracają – oznajmił z zadowoleniem Krzysiek, przydupas Konrada. – To musi być
prawdziwe nazwisko bo widziałem pański identyfikator i prawo jazdy. Nazywa się
pan Damian Larry
Zapadła dłuższa chwila milczenia, w
czasie której triumfalny uśmiech Konrada stał się jeszcze szerszy. Klasowy
przywódca był pewien, że jego koleżka przejrzał belfra, którego chyba zbyt
mocno przygrzało kwietniowe słońce. Prawda wyglądała odrobinę inaczej.
Nauczyciel wyobraził sobie, ile warstw tłuszczu tego idioty Krzyśka przebije,
jeśli wbije odpowiednio głęboko wskaźnik do mapy pod dobrym kątem.
-Razem z
moimi współpracownikami ustaliliśmy, że lepiej będzie, jeśli rozpocznę
eksperyment, przybierając inną tożsamość. Nie mieliśmy wtedy wszystkich
potrzebnych zgód ze strony Komisji Etyki, Ministerstwa Edukacji, Ministerstwa
Sprawiedliwości, Komisji Praw Człowieka i pozostałych, większych czy mniejszych
szych. Niestety, eksperymenty, które w jakikolwiek angażują ludzi, wymagają
przebadania pod każdym względem. Szczególnie, jeśli w grę wchodzą
niepełnoletni. Rozumiecie więc, że gdyby pojawiły się komplikacje lub ktoś chciałby
oskarżyć mnie o rozpoczęcie pracy bez wymaganych zezwoleń, musiałbym zniknąć.
Choć tak naprawdę zniknąłby Damian Larry. Organizacja udawałaby, że umywa ręce,
ale chroniłaby mnie i umożliwiła inne badania.
-Ale
jest pan tutaj – zauważył rudy chłopak siedzący w pierwszej ławce po lewej.
Dziwne, że Adrian odezwał się
dopiero teraz. Klasowy szyderca zawsze na miejscu. Reprezentował mądrość
życiową, a jego złośliwe docinki cechowała godna podziwu spostrzegawczość. Może
gdyby szydercze zabawy słowne rzadziej celowały w jego osobę, polubiłby go. Z
drugiej strony mądrala Pero- przeczytał wszystkie książki, chciał wypowiadać
się w każdej dziedzinie, jego gadka zawsze była równie pięknie ułożona, co
bezwartościowa. Mógł imponować górnolotnością co najwyżej dziewczynom z
młodszych klas. A jednak ta dwójka przyjaźniła się i w jakiś sposób
uzupełniała.
-
Jestem. Moja organizacja zdobyła wszelkie pozwolenia. Cokolwiek by się nie
działo, jesteśmy zabezpieczeni od strony prawnej.
-Mówi
pan o eksperymentach, ale nikt nie wziąłby odpowiedzialności za nasze zdrowie.
Jesteśmy dziećmi! Kiedy to wycieknie, opinia publiczna zniszczy
odpowiedzialnych za to przedsięwzięcie! O ile to w ogóle jest prawda…
-Punkt
dla ciebie. Musicie jednak wziąć pod uwagę jedno. Człowiek we wczesnych
stadiach rozwojowych jest wrażliwy na wszelkie zmiany i wpływy, a jednocześnie
wykazuje odpowiednią elastyczność i akceptację. Młodsze dzieci nie kwestionują.
Wy kwestionujecie wszystko, ale tak naprawdę na wszystko się zgadzacie i do
tego dopasowujecie. Domyślacie się zapewne, że nie bez powodu zacząłem temat
sztucznej inteligencji. Eksperyment polegał na tym, żeby w odpowiednią grupę
społeczną włączyć jednostki stanowiące przedstawicieli sztucznej inteligencji.
Tsaip postawił przed sobą pytanie: czy nieświadome swojej sztuczności roboty w
obliczu integracji, środowiska mieszanego, przyjmą typowe zachowania ludzi tak,
aby wpasować się w istniejące struktury środowiskowe?
-Wciąż
nie wyjaśnił pan , jak wytłumaczycie mieszanie w to dzieci- nie ustępował rudy.
-Jesteś
inteligentnym chłopakiem, Adrian. Jeśli sztuczna inteligencja wykaże zdolność
do funkcjonowania w społeczeństwie na tak wrażliwej płaszczyźnie, jaką jest
szkolna klasa, któż zakwestionuje możliwość wykorzystania robotów o
zaprogramowanej zdolności do podejmowania decyzji, odczuwania pragnień i
emocji, nabywania przyzwyczajeń- robotów najwyższej technologii? Pytałeś, kto
weźmie za to odpowiedzialność. Odpowiem ci. Ludzie o największych wpływach w
biznesie, ten jeden procent najbogatszych, właściciele sieci korporacji. Umożliwili
nam badania, zapewnili zgody władz narodowych, europejskich, światowych, a w
razie komplikacji zapewnią nam bezpieczeństwo. Jeśli ktoś postanowiłby nas
sprawdzić, nie zdoła dojść do tego, kto kim sterował. To kosztowało ich trochę
wysiłku, wykorzystania znajomości, potrzebowaliśmy sprzętu, miejsca do badań i
pieniędzy. Co im damy w zamian? Damy im kogoś z was. Dowód, że mogą stworzyć
wyższą kastę pracowników, którą będą mogli wykorzystać w społeczeństwie. Pokażą,
że można kontrolować roboty, włączyć ich do społeczeństwa bez obawy o ich
nieprzewidziane działania.
Gnojkom opadły szczęki. A potem
przyszło im do głów więcej pytań.
-Może to
mieć wpływ na całe nasze życie… - odezwał się ktoś rezolutny z tyłu klasy.
-Znacie
zapewne eksperyment z małym Albertem.
-Autorem
był Watson, lata 20. XX wieku. Udowodniono na jego przykładzie mechanizmy tzw.
Warunkowania, ale suma summarum dziecko do końca życia zostało uwarunkowane na
białe szczury.
-Jasna
cholera, Pero, czy ty się uczysz Wikipedii na pamięć? – Prawdę mówiąc wbrew
temu, jak zaczął temat słynnego doświadczenia behawiorystów, nie spodziewał
się, że ktoś w gimnazjum już o nim słyszał. – Podejrzewam, że niewiele z tego
zrozumieliście. Już wyjaśniam. Watson wraz ze swoją asystentką wszczepił w
małego chłopca strach przed białym szczurem, którego wcześniej dziecko lubiło.
Niestety, nie potrafili kontrolować tej fobii i wkrótce Albert zaczął się bać
wielu białych, puszystych przedmiotów. Nie mamy dowodu, że Albert kiedykolwiek
przezwyciężył ten lęk. Być może musiał żyć z taką utrudniającą funkcjonowanie
traumą do śmierci.
-To
wstrętne! – krzyknęła Basia.
-To
wstrętne – przytaknął. – Każdy to wie. Każdy tak mówi. Ale to było konieczne.
Wpłynięcie na życie niewinnego dziecka miało wpływ na całą dziedzinę
psychologii i nauk pokrewnych. Teraz ja i organizacja, której jestem członkiem,
wpływamy na wasze życie.
-Ktoś z
nas jest takim robotem? - zapytał cicho
Artur.
Chłopak wlepił w niego przestraszony
wzrok i Pawłowi nawet zrobiło się go żal.
-Tak.
Nie wiem kto, choć tym lepiej dla mnie, w ten sposób uniknę subiektywności w
moich obserwacjach badawczych. Może jest wśród was więcej takich osób, dwie
stanowią niezbędne minimum.
-
Idioto, przecież widać, że stary robi sobie z nas jaja – odezwał się Krzysiek.
– Dlaczego przez cały rok udawałby nauczyciela? Nie jesteśmy jego jedyną klasą.
Tamci też są nieprawdziwi?
-Musiałem
uczyć inne klasy, jak inni nauczyciele. Moi przełożeni wtajemniczyli dyrekcję. Pozwoliła
mi na zachowanie pozorów, jednocześnie trzymając się od tego z daleka. Jeśli
chodzi o czas, uwierz mi, nie była to dla mnie sielanka. Ani ja nie byłem
waszym ulubionym nauczycielem, ani wy moimi ulubionymi uczniami. Ale
eksperyment wymagał waszej integracji.
-Jesteśmy
zintegrowani. Mamy swoje paczki i kumpli. Przynajmniej ci z nas, którzy są w
porządku- Konrad uśmiechnął się porozumiewawczo do Krzyśka, Adriana i Pero. – I
co z tego?
-Integracja
to była faza wstępna. Teraz nastąpi faza decydująca. Wasza reakcja.
-Nasi
rodzice nigdy by się na to nie zgodzili.
-Jacy
rodzice? – Paweł nie mógł powstrzymać się od tej drobnej złośliwości. – Rodzice
prawdziwych dzieci otrzymają sowite wynagrodzenie za stres swoich pociech.
Wynagrodzenie, które powinno przekonać ich, że te chwilowe komplikacje nie są
warte nagłaśniania. Oczywiste jest, że sztuczna inteligencja nie może być
świadoma swojej roli. Wasi rodzice to nasi sprawdzeni ludzie, którzy do końca
będą trwać przy ustalonej z nami prawdzie. Wasze zdjęcia i pamiątki są
sfabrykowane. Wasze wspomnienia zostały wam wszczepione, znam imiona ludzi,
którzy pracowali nad tym elementem latami. Ktokolwiek z was jest robotem, nie
wie o tym.
-Dlaczego
nie pan? – Nieczęsto dane mu było słyszeć głos Basi, a już nigdy tak
przepełniony jadem. – Jeśli macie fałszywe wspomnienia i fałszywych ludzi..
Dlaczego by nie przyjąć, że to pan jest robotem? Większość z nas to dzieci,
których rodzice przeprowadzili się tu bo nasze gimnazjum jest znane z
kształcenia wybitnych jednostek. Ale pan też jest tutaj nowy. Nikt pana nie
zna. Nie musieliby się bać ataku ze strony organizacji broniących praw dziecka.
I mieliby pana cały czas na oku. Czy to nie jest możliwa opcja, panie Damianie
vel Pawle?
Uśmiechnął się. Nie doceniał tej
dziewczyny.
-Możliwe.
Ale mało prawdopodobne. Każdy eksperyment potrzebuje koordynatora. Moim
zadaniem było przeprowadzić eksperyment, obserwować, zakończyć w odpowiedni
sposób. Ważny był też element otwartości dziecka w nabywaniu ról społecznych.
Aczkolwiek ta opcja, choć zaskakująca, jest bardzo ciekawa. Mogę obiecać, że
szybko o tym nie zapomnę. Co do was- możecie teraz zachowywać się jak chcecie.
Możecie udawać, że nic się nie stało i że o niczym nie wiecie i tak dotrwać do
końca roku szkolnego. Jeśli zaś chcecie znaleźć osobników wytworzonych przez
Tsaip, ja wam w tym nie pomogę. Wykrycie tych jednostek jest waszą sprawą.
-Gadka –
szmatka. Dalej twierdzę, że on robi z nas debili. Nie ma pan niczego, co by
poparło te bzdury! No, dalej, udowodnij to! – Konrad chyba próbował rzucić mu
rękawicę.
Westchnął ciężko. Stracił dobry nastrój,
w który wprawiło go pytanie Basi. Miał pozwolenie od organizacji, by w razie
niechęci badanych do wejścia w fazę rozstrzygającą dać dowód prawdziwości jego
słów. Mógł pozbyć się jednego z robotów. Wyciągnął z kieszeni marynarki
urządzenie o wyglądzie kalkulatora. Znał kod na pozbycie się pierwszego obiektu
eksperymentalnego. ON. 4 – 4 / 8 + 15 + 16 * 23 / 42 + 0 + 0 + 0 + 0 – 815. =
= Jeden z niewyróżniających się
chłopców, przeciętny jeśli chodzi o wyniki w nauce, padł na ziemię. Basia
podbiegła do niego, chcąc mu pomóc, ale od razu odskoczyła, kopnięta prądem,
który nadal przepływał przez pozornie martwe ciało.
Basia zaczęła histerycznie płakać.
Kiedy zamykał za sobą drzwi klasy, reszta dzieci przełamała pierwszy szok.
Usłyszał kilka rzuconych przekleństw. Mimo wielu drażniących aspektów- a
aspektami były rzecz jasna przede wszystkim bachorki- ta „lekcja” stanowiła
ciekawe doświadczenie. Właśnie czegoś takiego wyczekiwał przez te wszystkie
nudne miesiące.
-Przepraszam,
czy z pańską klasą dzieje się coś złego? Są bardzo głośno- zauważył jakże
błyskotliwie stary historyk, wychodzący z toalet dla nauczycieli.
-To nowa
metoda nauczania. Pozwalam im otwarcie wyrażać emocje i odczucia.
-Rozumiem,
dzięki panu uczniowie mogą być na lekcjach autentyczni, prawdziwi.
Choć uważał metodę młodego pedagoga
za – łagodnie ujmując – idiotyczną, chciał zrobić mu przyjemność zaaprobowaniem
pomysłu. Ale fizyk po usłyszeniu tego, parsknął śmiechem, w którym- historyk
mógłby przysiąc, a uczył wiele roczników- czaiła się swoista złośliwość.
-Dziwak-
pomyślał.
***
Wkrótce po wyjściu nauczyciela,
większa część dzieci wybiegła w popłochu z klasy. W pierwszej linii Konrad, za
nim reszta. Zostali w niej tylko Basia, Artur i Adrian. Dziewczyna jeszcze
dochodziła do siebie, ociekając mokre od łez policzki. Chłopiec wpatrywał się w
ciało kogoś, kogo jeszcze kilka godzin temu uważał za znajomego z klasy. Zaczął
analizować nieliczne rozmowy z Olkiem. Czy cokolwiek wskazywało na to, że jest
inny, niż wszyscy inni? Pożyczał od Artura pieniądze, które czasem oddawał, a
czasem nie. Na długich przerwach rzadko wychodził na boisko, zazwyczaj bawiąc
się telefonem komórkowym. Raz nawet wspomniał coś o tym, że w wakacje chciałby
pojechać do brata do Ukrainy. Artur nie nazwałby go ani tłumem, ani wyjątkową
indywidualnością. Na czym więc polegał schemat?
Drgnął na dźwięk odsuwanego krzesła.
To Adrian zdecydował się jednak podążyć za kolegami.
-Zostań!
Nie możemy tak zostawić Olka!
Adrian zatrzymał się, ale nie
odwrócił się ani nie spojrzał na Basię.
-A kto
to jest Olek? – zapytał, a Artur zrozumiał, co ma na myśli.
-Mimo
wszystko nie możemy tego tak zostawić- poparł Basię.
-Więc
się tym zajmijcie – stwierdził i wyszedł.
Artur sam marzył o tym, żeby zrobić
to, co reszta, ale nie potrafił zostawić dziewczyny samej z tym wszystkim.
Postanowili ściągnąć panią dyrektor. Uznali, że jeśli pójdą tam razem, łatwiej
będzie im przekonać ją do zrobienia czegokolwiek, mimo że według słów pana
Larrego mogła być w to w jakimś stopniu zamieszana.
Kiedy pokonywali długość szkolnego
korytarza , Basia chwyciła Artura za rękę i mocno ją ścisnęła. Chłopiec nie
potrafił powiedzieć, czy chciała dodać otuchy jemu czy sobie, ale kiedy
dziewczyna chciała cofnąć dłoń, on powtórzył jej gest. Inna sprawa, że oprócz
strachu pojawiło się uczucie, którego nie rozumiał i którego nie było czasu
zrozumieć. W końcu musiał uwolnić swoją dłoń, aby zapukać do dyrektorskich
drzwi. I to właściwie byłby ostatni przejaw męstwa bo przemówić odważnie nie
potrafił- nie przemówił więc wcale. Trzęsącym się od emocji głosem wyjaśniła
wszystko Basia. Zdołała opanować się na tyle, że mimo czuwających na
kącikowo-ocznej warcie łez, nie rozpłakała się ani nie zatrzymała, relacjonując
sprawę. Rzeczowo przytoczyła słowa nauczyciela, reakcję uczniów, a na końcu
dokładnie opisała, jak wyglądał Olek w chwili „wypadku” i jak poczuła coś na
podobieństwo kopnięcia prądem. Dyrektor słuchała jej opowieści, a jej twarz
przypominała maskę. Przez jej twarz przemknął jedynie cień ogromnego znużenia,
jakby czekała z gromadzącym się zmęczeniem i wreszcie mogła je okazać. Bez
zbędnych pytań wstała i udała się z dziećmi do sali lekcyjnej. Weszła do środka
i okrążyła ławki. Basia i Artur zatrzymali się w progu. Być może w ich
mniemaniu jego przekroczenie oznaczało wejście w sferę przeklętą, może obawiali
się, że mechanizm uśmiercający znów może zadziałać, a może po prostu odruchowo
zatrzymało ich własne zdziwienie.
-Proszę
pani… on naprawdę tutaj był. To naprawdę się wydarzyło. Niech pani zapyta
kogokolwiek z klasy. Oni przecież znali Olka i widzieli wszystko.
-Mój
Boże, rodzice Olka! – Basia zakryła usta dłonią.
Rodzice Olka… Artur poczuł się tak,
jakby jego wnętrze robiło pokrzywkę żołądkowi. A potem do jego pamięci przebiły
się słowa „wszczepione wspomnienia”, „sprawdzeni ludzie”. Wieczorem dwójka
ludzi dowie się o losie Olka. Czy ta informacja boleśnie ich dotknie czy
pozostawi ulgę i uczucie dobrze wykonanego zadania? Kobieta i mężczyzna uścisną
sobie dłonie i wyrażą mniej lub bardziej szczere nadzieje na ponowną współpracę
czy pożegnają się bez patrzenia sobie w oczy, odczuwając pierwsze wątpliwości
natury moralnej? Stworzą analizę obserwowanego zachowania i tabelę przejawów
nawiązanych więzi czy spróbują o wszystkim zapomnieć, czując jednak
nieprzyjemny dreszcz, kiedy przeczytają lub usłyszą gdzieś imię „Aleksander”?
-On
naprawdę tutaj był – powtórzył z uporem.
Pani dyrektor westchnęła, po czym
niespodziewanie, gwałtownie jak wezbrana rzeka, wylała z siebie potok
przesyconych jakąś osobistą goryczą słów:
-Nikogo
tu nie ma. Czy to jakiś durny żart? Założyliście się z kolegami, że nabierzecie
starą dyrektorkę? Doprawdy, po wielu
osobach z waszej klasy spodziewałam się takich wygłupów, ale nie po was.
Słyszałam od nauczycieli pochwały na temat twojej pilności do nauki, Arturze. Szkoda,
że postanowiłeś zepsuć sobie świadectwo gorszą oceną ze sprawowania. Panienki
Barbary to również dotyczy. Ostrzegałam pani rodziców przed tą klasą,
przedstawiałam wyższość obecności innych dziewcząt nad niewielką liczebnością
klasy, ale w dzisiejszych czasach rodzice na życzliwe porady doświadczonych
pedagogów reagują oburzeniem i groźbami. Jeszcze dzisiaj spokojnie porozmawiam
z rodzicami pana Aleksandra i dowiem się powodu jego nieobecności bez robienia
z siebie pośmiewiska. Powiem również panu Piątkowi, co sądzę na temat
wypuszczania uczniów z lekcji przed czasem. A teraz marsz! Natychmiast proszę
udać się do swoich domów. Jeżeli dowiem się, że rozpowiadacie komuś takie
historie, które godzą w kompetencję moich pracowników i niszczą dobre imię
szkoły, pożegnacie się nie tylko z klasowymi kolegami, ale i z całą szkołą.
Dzieci nie drgnęły, nie licząc
dygotania ich kolan. Słyszały o wybrykach uczniów, które spotykały się z
przekleństwami ich ojców, tradycyjnym znakiem krzyża jako wyrazem przerażenia
matek. Każdemu takiemu występkowi pani dyrektor stawiała czoła z kamienną
twarzą. Płonące krzesło w windzie dla niepełnosprawnych skwitowała niemożliwie
wysokim podniesieniem brwi. Zamknięcie nauczyciela chemii w schowku pracowni
fizycznej (biedaka znaleziono dopiero pod wieczór następnego dnia i to zupełnie
przypadkiem) skomentowała nerwowym tupaniem obcasa, a na przekleństwa pod jej
adresem innego chuligana (którzy jednak w niewytłumaczalny sposób co jakiś czas
trafiali do tej prestiżowej placówki) odpowiadała cichym, lodowatym tonem. Tego
tonu używała, kiedy spokojnie i bez większych emocji, ale zawsze sprawiedliwie,
wysyłała owych nieproszonych chuliganów i sprawców zamieszań na poszukiwania
innej szkoły. Słyszano go w prywatnych rozmowach podsłuchanych pod drzwiami,
podczas rozmów „na dywaniku”, zebraniach rodzicielskich i apelach. Tego tonu
wreszcie spodziewali się Artur i Basia. Nie głośnej i wielowątkowej tyrady.
W końcu dziewczyna pociągnęła
chłopca za rękaw i szybko się oddalili. Dyrektor westchnęła raz jeszcze. Długo
nie mogła otrząsnąć się z tego odrętwienia. Chyba odegrała swoją rolę
przekonująco i onieśmieliła dzieci przed rozpowiedzeniem prawdy. Dobrze chociaż,
że organizacja zdążyła zabrać dowód z sali lekcyjnej. Widocznie ci dziwni
naukowcy cały czas wszystko obserwowali. Czy spoglądają na nią teraz przez
ukrytą kamerę, powiedzmy na to- w lampie?
Prawdę mówiąc nie była przekonana co
do tego, czy podjęła właściwą decyzję. Za słusznością zezwolenia na
przeprowadzenie eksperymentu w jej szkole stały prośby od niezwykle wpływowych
ludzi z ministerstwa, obietnica zapisania się szkoły w historii świata (nieco
mniej przekonująca) i oszałamiająco wysoki datek na rzecz szkoły plus pieniężne
podziękowanie za współpracę do wykorzystania na jej prywatne cele(przekonujące
nieco bardziej). Mimo tych wszystkich zysków nie dawała jej spokoju obawa, że
coś jednak pójdzie nie tak, zdarzy się jakiś wypadek, opinia publiczna nie przymknie
na coś oczu i splami honor rodu, od czterech pokoleń zajmujący się prowadzeniem
ośrodków edukacyjno-wychowawczych. Bezwiednie sięgnęła do wewnętrznej kieszeni
marynarki. Był to odruch wywodzący się jeszcze z początków jej kariery, kiedy
każde większe zdenerwowanie musiała wynagrodzić sobie papierosem. Szybko doszło
do niej, że w kieszeni papierosów przecież nie ma (parę lat temu udało jej się
ostatecznie rzucić nałóg), a zresztą szkoła wyposażona jest w czujniki
reagujące na dym.
Zamiast
tego wyjęła z kieszeni (tym razem zewnętrznej) telefon komórkowy. Nie mogła
tego dłużej odkładać, w końcu zalecali, by wykonać ten telefon jak tylko coś
się zmieni.
- Pan
Paweł Piątek?... Tak, tak, już wiem… Chodzi o to, że dwójka uczniów przyszła do
mnie z informacją o zabiciu, przepraszam, o wyłączeniu jednego z chłopców.
Wystraszyli się, oczywiście. Proszę na nich uważać, dobrze?... Rozumiem…
Powiadomię o tym nauczycieli. - Dłuższą chwilę wsłuchiwała się w słowa
rozmówcy, po czym odpowiedziała słabym głosem. – Tak jak zobowiązuje mnie
umowa, daję panu wolną rękę.
Nie bawiąc się w uprzejmości i
pożegnania, rozłączyła się. Za oknem za starą (acz reprezentatywną) bramę
wybiegła dwójka, którą parę chwil temu odesłała do domów. Zachowała się wobec
nich w sposób, w jaki rozpoczynając pracę pedagoga obiecała sobie nigdy się nie
zachować. Wykorzystała swój autorytet i wysoką pozycję, aby zastraszyć tych,
którzy odważyli się dla dobra kolegów opowiedzieć niewiarygodną prawdę.
Wiedziała, że jeśli mimo zapewnień tego wynalazcy coś im się jednak stanie,
wyrzutów sumienia nie zagłuszą żadne pieniądze.
***
Tymczasem owa dwójka uczniów ścigana
spojrzeniem dyrektor znikała już za rogiem sąsiedniej ulicy.
-A więc
wszystko jasne – Basia przerwała milczenie.
-Co jest
jasne? Ja nic nie rozumiem! On naprawdę tam był, przecież…
-Wiem,
wiem – przerwała niecierpliwie. – I pani dyrektor również to wie. Nie
zachowywała się jak ona, to musiałeś zauważyć. To była pokazówka, rozumiesz?
Pewnie chce, żebyśmy trzymali się od tej sprawy z daleka, nie wiem. Ale
obserwowałam ją uważnie. Zdziwiła się, kiedy weszliśmy do jej gabinetu.
Natomiast to, o czym opowiadaliśmy, nie zdziwiło jej w najmniejszym stopniu.
Zupełnie jakby na to czekała.
-To
niemożliwe. Jest w tej szkole od lat. Myślisz, że pozwoliłaby eksperymentować
na własnych uczniach? Może naprawdę ją namówili na to wszystko, ale wolałbym
mieć jakiś dowód, zanim…
-Zanim?
Komu mamy o tym powiedzieć? Rodzice będą panikować, a najpewniej nam wcale nie
uwierzą. Dla gazet będziemy dzieciakami, którym się znudziła nauka i
postanowili wymyślić coś dla draki. Nie, Artur. Najlepiej będzie porozmawiać z
klasą. Olek był przecież także ich kolegą. – W jej oczach niebezpiecznie
zakręciły się kolejne łzy.
-Pamiętam,
że coś zwróciło moją uwagę podczas rozmowy z nią, ale nie mogę przypomnieć
sobie co to było…
Znowu zapadła cisza. Doszli na
przystanek i Artur zaoferował, że zaczeka z Basią, zanim nie przyjedzie jej
autobus. Dziewczyna przyjęła tę propozycję z wdzięcznością. Usiedli na chodniku
ze zwieszonymi głowami. Prędzej czy później w ich głowie zagości ta dręcząca
myśl i nie będzie chciała słyszeć o wyprowadzce – kim oni są lub kim nie są?
Basia wsiadła do autobusu. Miała
właśnie prosić o bilet ulgowy kierowcę, który już sięgał po przycisk zamykający
drzwi, gdy dobiegł ich krzyk Artura:
-Już
wiem! Dyrektorka powiedziała „pan Piątek”! Nie „pan Larry”! Pan Piątek !
***
Następnego dnia część klasy nie
pojawiła się w szkole. Artur nie mógł im się dziwić- po wydarzeniach
wczorajszego dnia sam nie miał ochoty sprawdzać, co wydarzy się w dalszej
kolejności. Nawet pobyt w domu stał się swojego rodzaju torturą. Obserwował
uważnie rodziców, podpytywał ich o wspólne wyjazdy i dawno zasłyszane historie.
Nawet jeśli w ich słowach znajdował się fałsz, nie był w stanie go wyczuć. Nie
wiedział jednak, czy dlatego, że go tam nie ma, czy dlatego, że nie chce go
znaleźć. W każdym razie czuł się zagrożony. Pewnie dlatego usiadł obok Basi.
Intuicja podpowiadała mu, że powinni trzymać się razem.
Coś było nie tak. Odwołano zajęcia
pana Larrego dla innych klas. Miał wrażenie, że pozostali nauczyciele patrzą na
ich klasę z dziwnym strachem. Nie przekomarzali się już z nimi, nie dyskutowali
na temat ocen. Uczniowie ugodowo wzięli udział w tej zmowie milczenia, nie
wciągając nauczycieli w głupie dyskusje. Klasa pierwsza „c” gimnazjalna jeszcze
nigdy nie zachowywała się w tak wzorcowy sposób. Konrad nie przerywał sztywnych
wywodów prowadzących bezczelnymi docinkami, Krzysiek nie miał więc w czym mu
wtórować. Adrian pierwszego dnia po zniknięciu Olka był jednym z nieobecnych.
Pero odpowiadał krótko na pytania nauczycieli, ale jakby przeszła mu ochota na
przechwalanie się wiedzą. Żaden uczeń nie zapytał o Olka, nie próbował
opowiedzieć o tym, co przeżyli wczoraj, nie starał się dowiedzieć, co dokładnie
wywołało zmianę w gronie pedagogicznym. Artur nie mógł tego znieść.
Ostatnimi zajęciami w czwartek była
geografia. Te zajęcia nigdy nie były prowadzone na poważnie. Młoda pedagog
zaraz po studiach zawsze sprawiała wrażenie, jakby ich się bała, więc nie było
nic dziwnego w tym, że z nimi nie rozmawiała czy że nie wzięła nikogo do
odpowiedzi. A jednak było coś wyjątkowo nerwowego w jej gestach, pospiesznym
włączeniu filmu National Geographic .
-Czy wie
pani co się stało z Olkiem? – zapytał, czując na sobie wzrok reszty klasy.
Długo patrzyli sobie w oczy i choć w
tle ryczał z podkręconych na maksimum kolumn głos lektora, oprócz tej wymiany
spojrzeń zdawało się nie być niczego innego. Dla kogoś, kto całe swoje krótkie
życie obserwował uważnie innych, szukając swojego przewodnika i mentora,
zinterpretowanie spojrzenia nauczycieli nie mogło być trudne. Mówiło
jednoznacznie: „błagam, nie pytaj”.
-
Aleksander nie mógł zjawić się w szkole – odrzekła w końcu cicho.
Przez chwilę Artur sprawiał
wrażenie, jakby był gotowy rozpocząć ogień pytań, a potem wrócił dawny,
nieśmiały chłopiec. I znowu tylko jedna osoba przyszła mu na odsiecz z pomocą
-Dlaczego?
Proszę pani, wszyscy widzimy, że dzieje się coś dziwnego. Byłam wczoraj
świadkiem tego, jak Olek zostaje zabity przez pana Larrego jakimś urządzeniem,
a nam zostaje wmówione, że nie jesteśmy prawdziwymi ludźmi. – Basia wstała.
Jeszcze nigdy nie biła od niej taka moc. – Ale ja nie wiem, co znaczy być
prawdziwym człowiekiem. Wiem, że mojego kolegę spotkało coś złego i może to
spotkać również mnie. Chcę znać prawdę, a pani coś wie. Pani zadaniem jako
pedagoga jest chronić podopiecznych. Chronić nas.
Przez chwilę kobieta sprawiała
wrażenie, jakby chciała coś odpowiedzieć, ale tylko pokręciła głową i wyszła z
sali. Artur miał wrażenie, że doświadcza deja vu – znowu uczniowie wychodzący
czy wybiegający z sali, znowu on z Basią pośrodku wszystkiego. Po chwili
zostali sami. Basia usiadła na swoim miejscu, wyciągnęła zeszyt i zaczęła coś
szkicować, starannie naśladując własną znudzoną minę. Artur zauważył, że
nauczycielka zostawiła dziennik klasowy. Prześledził go uważnie, strona po
stronie. Zgadzały się jego wyniki, kolejność przedmiotów, podpisy rodziców i
nauczycieli. Oceny z większości zajęć były dziełem czerwonego długopisu, technikę
charakteryzował zwykły, niebieski odcień, a plastyka jak zawsze wyróżniała się
odcieniem fioletowego. Jednakże jakkolwiek była to znakomita podróbka ich
starego dziennika, nie był to ten sam egzemplarz. Brakowało w nim osoby Olka.
Nie został wykreślony- wyglądało to tak, jakby nigdy go tam nie było.
Ktokolwiek odtwarzał dziennik, zapomniał o plamie po kawie na przedostatniej
stronie, która powstała po tym, jak Konrad wrzucił kredę do stojącej obok
otwartego dziennika kawy. Może fałszerz uznał, że nie jest to istotny szczegół,
ale Artur pamiętał go doskonale- w końcu Konrad i Krzysiek zwalili na niego
winę przed nauczycielem.
-To, co
powiedziałaś było piękne.
-Było
kłamstwem. – Nie przerwała rysowania. – Nie wiem, co to znaczy być człowiekiem.
I nie wiem, czy powinnam wiedzieć.
Chciał zaprotestować. Chciał ją
uspokoić i jej to wyjaśnić. Ale jak wyjaśnić coś, czego się nie rozumie?
***
W czasie, gdy Artur i Basia w
dziwnym odruchu czekali na dzwonek właściwie kończący zajęcia, na ławkach koło szkoły
zebrali się uczniowie, którzy opuścili salę. Już z daleka można było usłyszeć
ich podniesione głosy.
-Ty
tutaj rządzisz, Konrad. Wierzysz w to wszystko?
Pytanie Krzyśka sprawiło, że inni
zamilkli. Jeśli kogoś zdanie naprawdę się miało liczyć, z pewnością było to
zdanie Konrada. Przywódca klasowy wstał i spojrzał na resztę z góry.
-Tylko
głupek by nie wierzył. Na początku myślałem, że Larremu odwaliło, ale on to
wszystko przemyślał. Nie jest frajerem, udowodnił to tym pokazem z Olkiem. I
kij z Olkiem, nawet bym nie zauważył, jakby przestał chodzić do szkoły. Typowy
przegryw bez charakteru.
-No
dobrze, ale jeśli przyjmiemy, że to wszystko jest prawdą, to dalej pozostaje
pytanie, kto jest tym robotem. Dobrze by było się tego dowiedzieć.
-Dobrze kombinujesz,
Pero. A teraz powiedz mi, czy Larry dałby nam możliwość samodzielnego odkrycia
robota, gdyby nie sądził, że jesteśmy w stanie to zrobić? Nie jest głupi, to
już wiemy. Słuchajcie, musiał patrzeć na to tak- spędziliśmy ze sobą kupę
czasu, znamy się mniej więcej, widzimy już co i jak. To nasz test. To jak…
misja w grze. Znaleźć wroga i unieszkodliwić go.
-Ja nie
jestem robotem! – odezwał się ktoś z tyłu.
-Moi
rodzice powiedzieli, że nigdy nie pracowali z żadnymi naukowcami!
-Nikt z
nas nie jest robotem – uspokoił ich Konrad. – Robot musi się jakoś wyróżniać,
inaczej cały ten eksperyment byłby do kitu.
-Baśka!
-Zamknij
się idioto. Baśka jest dziewczyną, przecież nie będzie grała z tobą w nogę,
nie? Zresztą, co w niej takiego dziwnego, maluje te swoje głupie rysunki, gapi
się w lustro i trzyma z ofermą. Typowa dziewczyna. Ale pomyślcie, kto zawsze
odstawał? Kto zawsze był tak idealny, że aż obrzydliwie sztuczny? Kto
najbardziej panikował, kiedy cała sprawa wyszła na jaw? Milutkiemu Arturkowi
grunt pali się pod nogami, panowie!
-On
zawsze był dziwny! – krzyknął jeden z chłopaków.
-A ta
nauka to nie za łatwo mu szła? – zapytał inny.
-A na
Larrego to zawsze się gapił jakby Larry był bogiem jakimś! No a jak to on go
stworzył…
-To co
robimy, mówimy nauczycielom?
-Zgłupiałeś,
Krzysiek? Do nauczycieli to ten szczur biega, żeby jakoś się z tego wyratować.
Oni sami się boją. Zresztą, to nie ich sprawa. Mówiłem już, to nasza misja! Nie
pozwolimy, żeby się nami bawiono! Artur może być sztuczny, ale my nie jesteśmy
w laboratorium i ja nie pozwolę, żeby mnie trzymano z czymś takim. Jestem
człowiekiem i nie będę niańczył mikrofalówki!
Choć wielu przeraziło to wyzwanie,
nikt nie chciał tego po sobie poznać. Jednocześnie rozumieli, że racja stoi po
stronie Konrada. Maszyna nie mogła mieć kontroli nad człowiekiem.
-To co
robimy?
-Niszczymy
maszynę…
***
Plan był dziecinnie prosty. Następny
dzień lekcyjny rozpoczynały zajęcia z wychowania fizycznego. O tak wczesnej
porze nie musieli dzielić szatni z inną klasą. Zgodnie z umową pojawili się
wszyscy, którzy zaakceptowali wczorajszy plan. Po dniu potrzebnym na
ochłonięcie zjawiło się też kilkoro nieobecnych wczoraj uczniów. Artur
wślizgnął się do szatni na końcu. Zajęty zmienianiem koszulki nie zauważył, że
na znak dany przez Konrada część
chłopców sięga po kije do unihokeja.
-Ej, ty!
Artur nie zwrócił uwagi na zawołanie
Konrada. Podejrzewał, że pewnie chodzi o niego, ale te miesiące nauczyły go, że
najlepszy sposób na wytrzymywanie z Konradem to ignorowanie go. Sposób był
dobry pod warunkiem, że byli w klasie, do której w każdej chwili mógł zajrzeć
nauczyciel, a nie oddalonych od innych pomieszczeń szatni, do których
nauczyciele wf-u, przyzwyczajeni do powolnego przebierania się uczniów, nawet
nie wchodzili.
-Ej,
robocie!
Tym razem Artur odwrócił się. Na
jego twarzy odmalował się przestrach, co stanowiło dla chłopów dowód
ostateczny. Zauważył zbliżający się kij, ale strach go sparaliżował i nie
zdołał wykonać uniku. Złapał się za brzuch. Uczucie było takie, jakby miał
zwymiotować kilka wcześniejszych posiłków.
Przecież podejrzewał, że to może być
on. Tak często nie rozumiał sam siebie! Tak często ogarniały go chwile euforii,
które szybko zastępowało poczucie beznadziei i chęci gnicia w swoim pokoju…
zupełnie, jakby był nietrafionym produktem, urządzeniem pełnym wad. Pan Larry…
nie, pan Piątek – ostrzegał, mówił, że to początki badań. To wyjaśniało,
dlaczego na tak wielu płaszczyznach zawodził. Dlaczego nie mógł znaleźć
wspólnego języka z rodzicami. Mimo tych myśli, które uderzyły w niego równie
niespodziewanie jak uderzenie kijem przez Konrada, był zdolny stawić im opór
-Skąd
niby możecie wiedzieć, że jestem robotem?
-Nie
jesteś taki jak my.
-A my
jesteśmy ludźmi. P r a w d z i w y m i ludźmi – zaakcentował Krzysiek. – Robot
!
-Robot!
Robot! Robot! – skandowali chłopcy.
Do szatni wpadła Basia. Omiotła
wzrokiem pomieszczenie, kije do unihokeja i pobladłą twarz otoczonego Artura.
-Zostawcie
go! – krzyknęła.
Rzuciła się na Konrada i
spróbowała wyrwać mu kij, ale krótka szarpanina skończyła się tylko tym, że
sama boleśnie oberwała w ramię i upadła. Poderwała się jednak z ziemi, gotowa
zaatakować jeszcze raz, gdy ktoś z tyłu przytrzymał jej ręce. Spróbowała
zawołać nauczyciela, ale ktoś szybko zatkał jej usta.
-Jeszcze
nam podziękujesz, idiotko – wycedził Konrad. – Ktoś jeszcze zgłasza się na
ochotnika, żeby bronić robota?
-Adrian!
Choć
głos Basi był zniekształcony przez dłoń przyciśniętą do jej ust, ten błagalny
okrzyk spokojnie można było zrozumieć.
Większość
osób odruchowo spojrzała na Adriana. Klasowy szyderca tkwił w kącie. Drżał
cały.
-Właściwie
to mógł być każdy z nas… - mówił jak w gorączce. – Po co mu coś robić?
-No co
ty, Adrian! Ty jesteś z nami! – zdziwił się Pero.
-Z nami
lub przeciwko nam- podchwycił Konrad. – A zrobimy to po to, żeby już nigdy
nikomu nie przyszło do głowy, że kupa metalu może się z nami bawić w podchody.
To nasza misja! Misja!
Padło kolejne uderzenie. Adrian
odwrócił się do ściany. Basia próbowała się wyrwać z uścisku chłopca z tyłu,
ale nic to nie dało. Artur oszacował szansę ucieczki jako dość marne. Chłopców
było za dużo, on był za słaby. Wiedziony niewłaściwą chyba w tej sytuacji
ciekawością, podniósł koszulkę. Na brzuchu i na piersi rozkwitały krwiście
czerwone plamy. Siniaki po czymś takim
leczy się chyba z miesiąc- pomyślał.
- Dobra
imitacja – skinął z aprobatą Konrad. – Stal ma gdzieś głębiej!
Tym razem kij trafiłby Artura w
twarz, gdyby nie to, że zasłonił się ręką.
A jeśli robot czuje… Jeśli robot w
swoim sercu i umyśle, choćby i sztucznym, choćby i skonstruowanym do dupy, jest
k i m ś, dlaczego nie ma prawa współistnieć? I skąd biorą się prawa pozwalające
decydować o tym, o czym mogą marzyć inni… i kim nie wolno im się czuć…
-Dosyć
tego!
Z gorączkowych, zdawałoby się, że
ostatnich rozmyślań, wyrwał Artura pełen złości głos pana Piątka. Nauczyciel
odtwarzał na niby-kalkulatorze kolejny kod.
-Rozpracowaliśmy
to, proszę pana! Rozpracowaliśmy! – Po raz pierwszy Konrad wyglądał na
szczęśliwego z dobrze wykonanego zadania domowego ucznia.
Ten uśmiech zastygł na jego twarzy,
kiedy padł już na ziemię. Uczucie rozpierającej dumy było ostatnim uczuciem,
jakie poznał. Zdziwienie, szok, przerażenie, wstyd, smutek, złość, współczucie-
każdy z padających robotów czuł coś innego, kiedy pozbywano się robota i kiedy tę
czynność przerwało pojawienie się profesora.
-Nie
sądziłem, że są do tego zdolni.
Cichy, naznaczony zszokowaniem i
wstydem głos profesora niknął gdzieś pośród płaczu Basi. Została ich trójka-
Basia, Artur i Adrian. Jakże łatwe i jakże trudne do przewidzenia zarazem.
-Przepraszam.
Musicie wiedzieć, że to było konieczne doświadczenie dla dobra nauki.
-Mogliśmy
zginąć! Wystarczyło jedno silne uderzenie w głowę. Był pan dla mnie wzorem, a
pozwoliłby im mnie zatłuc!
-Nie
pozwoliłbym na to. Kiedy po wprowadzeniu was w drugą fazę eksperymentu
dowiedziałem się, że to wy jesteście prawdziwymi ludźmi, obserwowałem was, aby
w razie czego ochronić. Zresztą, okazało się, że to był warunek postawiony
przez twoich rodziców i matkę Adriana, wasze całkowite bezpieczeństwo.
-Jakoś
panu ta ochrona nie wyszła! Poza tym moi rodzice nigdy by się na to nie
zgodzili!
-Podejrzewam,
że masz rację, Basiu. Byłaś jedyną osobą w klasie, którą na tamtych zajęciach
oszukałem. Z otrzymanych od Tsaip objaśnień dowiedziałem się, że nie byłaś
planowanym członkiem przedsięwzięcia. Twoi rodzice nie wyrazili na nie zgody bo
i nie mieli pojęcia o tym, co planujemy. Trafiłaś do tej klasy w wyniku
jednego, głupiego błędu dyrektorki. Potem było już za późno na odkręcenie tego
bez robienia zbędnych problemów.
Artur podszedł do Basi i objął ją
ramieniem. Miał ochotę płakać, ale jednocześnie czuł się zbyt oszołomiony, by
dać upust emocjom.
-M u s i
e l i ś m y sprawdzić, czy roboty będą zachowywać się jak ludzie. Inteligentne
maszyny to nie alternatywa. Ich współistnienie to kwestia czasu. Wyobraźcie
sobie to, co właśnie przeżyliście, w skali światowej.
-Trzeba
było to sprawdzić w warunkach laboratoryjnych! Pana durny eksperyment i tak się
nie udał. Czy jest pan z siebie
zadowolony!? Nawet pierwsza faza okazała się klapą. Nie zintegrowaliśmy się!
Nie byliśmy najlepszymi kumplami, jeśli pan zauważył!
-Czyżby?
– Profesor zamienił skruszone spojrzenie na przekorny uśmiech. –Skromny, cichy,
chętny do nauki…. To prawda, nie zostałeś przyjęty do ich paczki. Dokładnie
takie było nasze założenie. Nasze drugie założenie również okazało się prawdą-
chłopiec o cechach…może nie dowodzących, ale z pewnością odznaczający się
charyzmą, został zaakceptowany i przyjęty do grona. Wciąż jest masa rzeczy,
których nie rozumiem. Gdyby roboty przejęły rolę dowódców, eksperyment
dowiódłby, że roboty zapanują nad ludźmi i przeprogramowanie byłoby stosunkowo
łatwe. Ale część z nich wcieliła się w uczniów tak cichych i niepozornych, że
nawet nie pamiętam ich imion. Nie rozumiecie? Roboty stworzyły własne
społeczeństwo. Pokazały nam, że wcale nas nie potrzebują. Że obiekty, które nie
są dla nich przydatne, są w stanie zlikwidować. Posłuchajcie… Nie wstydzę się
tego eksperymentu. Nie mogę zaprzeczyć, że was wykorzystałem i macie prawo być
wściekli. Ale całe życie pracowałem i przygotowywałem się do tego, by móc teraz
ostrzec korporacje, które tak niecierpliwie oczekują na wprowadzenie
skonstruowanych w ten sposób pracowników. Każde udoskonalenie sztucznej
inteligencji będzie dokładnie zbadane przez wzgląd na eksperyment Pawła Piątka.
Bo ludzie nie będą chcieli zatarcia granicy, a wiedzą już, że nie da się
rozróżnić tak bliźniaczych społeczeństw.
-Myli
się pan.
Adrian do tej pory nie odezwał się
ani nie zmienił swojego położenia. Można było prawie o nim zapomnieć. Aż do
teraz, gdy przemówił i ciężko było stwierdzić, kogo bardziej nienawidzi:
profesora Piątka czy siebie.
-Jest
coś, czym nasza trójka różniła się od nich. Tamci nie wątpili w to, kim są.
Choć ani Artur ani Basia nie
wiedzieli, jak przejrzał ich wcześniejsze odczucia, zdali sobie od razu sprawę,
że jego słowa nie podlegają wątpliwości. Oboje chcieli coś powiedzieć, co
mogłoby naprawić złamanie, jakie dokonało się w Adrianie.
-W
obliczu zysków, ta różnica nie będzie miała znaczenia.
Adrian
wyszedł. Potem z szatni wyszła pozostała dwójka uczniów, a po udokumentowaniu
wydarzenia również profesor Piątek. Nie padło między nimi już ani jedno słowo.
Chcę, żebyście wiedzieli trzy
rzeczy.
Artur już nigdy nie zwątpił w swoją
wartość. Paradoksalnie, to wydarzenie dało mu ogromną siłę, którą chciał i
potrafił wykorzystać.
Adrian stanął na nogi. Drobny gest
sprzeciwu uratował go przed przekroczeniem granicy. Tak czy inaczej, już nigdy
nie był w stanie sobie zaufać.
Paweł Piątek świętował triumfy.
Tsaip wybroniło go prawnie z całego zamieszania. A kiedy zbierał pochwały,
udzielał wywiadów i osiągał szczyt w hierarchii ludzi nauki, zadawał sobie
jedno bardzo natrętne pytanie:
Czym różni się zabicie maszyny,
która myśli, że jest człowiekiem, od zabicia człowieka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz