Tekst dedykuję wrażliwej i pełnej sympatii osobie
Uli K.
Którą poznałam na treningu psychologicznym
I niezmiernie się z tego cieszę.
Byłam ziarenkiem. Wokół tylko ziemia i choć było to miejsce, gdzie mogłam leżeć schroniona, cicha, czułam się jednak przytłoczona.
Kiedy wzrastałam, myślałam o
bólu. Myślałam o tym, jak wszystko rozsadza mnie od środka. Jak po to, by
wzróść, w chwili obecnej pękam. I pięłam się w tych dwóch kierunkach, w górę i
w dół i choć to normalne, ma to w sobie coś zastanawiającego- góra i dół, a oba
dają siłę.
Nieistotne było to, jak stawałam
się dorosłym drzewem, nie przywiązywałam do tego wagi, chociaż towarzyszyło mi
odczucie, że wszystko się zmienia, że nic nie będzie takie naturalne i swojskie
jak przedtem.
Pomyślałam, że zaczyna mnie otaczać
cywilizacja i wyobraziłam sobie trzy duże bloki, a mnie pośród nich,
stłamszoną, pozbawioną tak ważnej przestrzeni, światła, otoczoną tym kamieniem
i cegłą. Szare bloki. Jedyną wartością były dzieci, które biegały niedaleko,
które zostawiały obok mnie rowery, próbowały się po mnie wspinać, zrywały
gałązki. Ich bliskość była mi potrzebna. A potem odgrodzili mnie płotkiem i już
nikt nie przychodził. Dalej ktoś zostawiał czasem nieopodal rower, ale
dziecięcy śmiech zastąpiła cisza.
A ja, wysokie już drzewo, całkiem
silne, choć nie potężne i rozrosłe, byłam wśród tych bloków i jedyne, co mi
pozostawało, to patrzeć za horyzont. Nie myślałam o zimie czy jesieni. W mojej
myśli zawsze trwała wiosna lub lato. Wiosna lub lato, nawet jeśli panował chłód
i słońce ledwo przedzierało się przez chmury. Wydawało mi się, że tam dalej
musi być bardzo słonecznie. Tam, na horyzoncie, gdzie była rzeka, zwykła rzeka
otoczona innymi drzewami. Pewnie rosły wśród nich grzyby. Pewnie unosił się tam
ten wspaniały zapach lasu. Liściaste i iglaste drzewa blisko siebie, jakby
jaśniejsze, jakby radośniejsze ode mnie. To miejsce tętniło nie tylko życiem,
ale i szczęściem, a ja byłam tutaj, stłamszona przez bloki.
Kiedy byłam nasionem,
zastanawiałam się, czy będę dębem. Ale nie czułam w sobie tej siły. Zostałam
brzozą.
Jestem ogrodniczką.
Myślę, że drzewu nie trzeba wody.
Gleba co prawda jest kwaśna, ale drzewo już się przyzwyczaiło, już sobie radzi.
Drzewo może funkcjonować w prostszym, fizycznym sensie. Ale drzewo potrzebuje
ciepła i piękna.
Drzewo potrzebuje tego, żeby
usunąć ten wstrętny płot, który go odgradza. Drzewo chce, żeby ten teren suchej
ziemi pokryć trawą, gęstą, przyjemną do chodzenia po niej boso. Drzewo chce,
żeby wyrwano część chodnika, kostki brukowej i posadzono obok niego drzewo albo
dwa. Żeby mogło się z nimi zżyć, z początku zaopiekować, a potem żeby mieli po
prostu siebie. I już nic by się tak naprawdę nie liczyło, ani bloki, ani
oddalenie od lasu i rzeki.
Byłoby cudownie, gdyby w oknach
postawić doniczki z kwiatami, a ściany bloku pokryć bluszczem. Myślę, że drzewo
nie czułoby się inne, wyobcowane, odstające. Drzewo mogłoby się poczuć jak w
domu. Jakby stworzono dla niego mały las, w którym mogłoby spróbować być
szczęśliwe.
Bloki. Niechaj będą te bloki i
kostka brukowa, ale wokół bluszcz i kwiaty i inne drzewa, które rosłyby
szybciej i dały siłę tej brzozie, kiedy zaczęłaby ją tracić.
I mam wrażenie, że wtedy słońce
wyszłoby samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz