środa, 28 października 2015

Nieme rozmowy (2015)

Siódemce świetnych ludzi, których miałam przyjemność i zaszczyt spotkać w mojej pierwszej pracy: M.G, D.D, L.S ,pani I.C., M.M., E.S. i M. B. 



                Życie nie powinno być trudne. Przecież to nie człowiek jest dla życia. Nie jest też dla jego mniej lub bardziej znaczących aspektów. Właściwie… on sam nie wiedział, na czym polega istnienie w przypadku ludzi… Czy może- w przypadku ludzi takich jak on. Nigdy nie pozwoliłby sobie na  okazanie słabości wobec partnerów biznesowych, a nawet bliskich mu osób, ale wobec samego siebie mógł być szczery. Mógł sobie uczynić przynajmniej ten luksus. Cóż za ulga, pomyślał z ironią.
                Czuł się wypalony i w tym tkwił problem. Nawet jeśli nikt się tego nie domyślał, nie należał do twardych graczy. Każda decyzja była opłacona problemami zdrowotnymi i trudnością ze zrelaksowaniem się w domu. Cholera, czasem przez cięcia w budżecie albo przygotowania do własnej strategii nie mógł zadowolić własnej żony! Więc tak wyglądała brutalna rzeczywistość? Pięć lat studiów dziennych, studia zaoczne, w międzyczasie pierwsze starcie z biznesem, z którego wyszedł jako doświadczony przynieś-wynieś-pozamiataj, powolne i męczące pięcie się po szczeblach kariery- tylko po to, by telefon służbowy narzucał swoje nic nie warte połączenia, kiedy zaszywał się w toalecie po dezercji z akcji lokowanej w małżeńskim łożu. Najchętniej nazwałby to paranoją, ale przecież ludzie, których poznał na swojej ścieżce kariery, przyzwyczaili się do wyścigu szczurów i przyjmowali zasady rządzące światem-a przynajmniej miastem- sam nie wiedział… z uznaniem? Szacunkiem? Poczuciem wyzwania?
                Z drugiej strony nie tylko on musiał mieć takie problemy. Inaczej psychologowie (w gorszym stadium psychiatrzy) nie byliby tacy potrzebni. Póki co mają zapewnioną pracę, może nawet jej nadmiar, skoro tylu ludzi nie zdążyło skorzystać z ich pomocy i zdecydowało się na ten ostateczny krok… Myśl, że inni także nie mają tak łatwo  z życiu jakoś dziwnie poprawiało mu nastrój. Ostatecznie od tego zaczął swoje rozmyślania- nie chciał być inny.
                Park. Idealne miejsce do rozmyślań o życiu. Tutaj wszystko zdawało się go zmuszać do myślenia. Park był dostępny dla wszystkich, więc i wielu się po nim kręciło. Mimo wszystko czuł się przywiązany do tego skrawka pełnego zieleni, jakby należał tylko do niego. Dawał mu oparcie, jakiego ostatnio nie mógł znaleźć w swoim związku z Dorotą, ale nie było ono wystarczające. Potrzebował czegoś, co pozwoliłoby mu pewnie stanąć na nogach. Dalej walczyć, tak jak wtedy, gdy był młody i nie wahał się spełniać pragnień. Ale oparcie w czymś to nie siła, którą znajduje się łatwo jak grosz na ulicy. Ludzie twierdzą, że siłę do życia daje im wiara… Może coś w tym jest, skoro bawi się w to ponad połowa mieszkańców tego mizernego kraju… Ale czy w ich przekonaniach jest jakaś prawda? On-poważny biznesmen, stateczny partner- nie pozwoliłby sobie zwieść się temu mamieniu nawiedzonych kapłanów…
                Nagle zauważył, że nie jest sam. Tuż obok szedł mężczyzna. Biznesmen zatrzymał się i nieznajomy również się zatrzymał, a kiedy ruszył, ruszył też obcy. I wtedy poczuł to dziwne uczucie… Nie mógł go nazwać niepokojem. Nie wpadł w złość. Właściwie sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Chciał coś powiedzieć, ale poczuł to dławienie w gardle… Wszystko w nim krzyczało „idź do Niego”, ale jakby niewidzialna siła powstrzymywała go przed tym. Więc to, pomyślał, to jest to słynne nawrócenie. Przed chwilą zarzekał się, że daleko mu do wiary w rzeczy nadprzyrodzone, do wiary samej w sobie, a teraz był gotów przysiąc, że obok niego idzie sam Jezus, jakby poczuł się zobowiązany do zrobienia czegoś w związku z takim zaparciem się, do jakiego przyznał się biznesmen. Nie musiał nawet przyglądać się nieznajomemu. Wystarczyła aura, która go otaczała i emocje, jakie towarzyszyły jego nadejściu.
                -Wierzysz? – zapytał go nagle Chrystus głosem, którego mężczyzna nigdy później nie potrafił odtworzyć w pamięci.
                Odpowiedź byłaby prosta, gdyby nie fakt, że jego obecne myśli i odczucia stanowiły jej zaprzeczenie. Czy rozmawiałby z Nim, gdyby w niego nie uwierzył? Z drugiej strony nie chciał pod wpływem jednego wydarzenia zaprzeczać poglądom, które głosił całe życie. Czuł nawet dumę ze swojej stateczności, choć czasem wiązało się to z upartym trwaniem przy czymś, co nie miało sensu. Wobec tego decyzja mimo wszystko wydawała się prosta.
-Jestem ateistą.
-Jak więc ateista zdołał mnie rozpoznać?
                Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć. Jezus zapędził go w kozi róg, pomyślał z mimowolnym rozbawieniem. Jednak im dłużej trwała cisza, która zapadła po słowach Zbawiciela, tym mniej znośna stawała się ta chwila. Miał wrażenie, że w każdej chwili może nastąpić to wyczekiwane pęknięcie, które przyniesie zupełnie nowe oblicze sytuacji. Nie mylił się. Z każdym krokiem zbliżał się do tego, co było mu zaplanowane.  
-Dlaczego- zaczął wreszcie Jezus – dlaczego nie możesz zrozumieć…?
- Nie łatwo jest uwierzyć! – zaperzył się mężczyzna.
                Niemal od razu pożałował swych słów, wykrzyczanych w zapomnieniu, kiedy Chrystus nagle zwrócił na niego wzrok. Kiedy człowiek odważył się odwzajemnić spojrzenie, topniał wewnętrznie pod intensywnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. W końcu Jezus skinął głową na znak, iż mężczyzna Go przekonał i szepnął jakby w zadumie:
-Nie jest łatwo, zaprawdę, nie jest łatwo…
                Zniknęło codzienne ubranie Nieznajomego. Pojawiła się brudna, splamiona krwią i pyłem szata, czerwona przepaska, nawet cierniowa korona. W przeciągu kilku sekund na twarzy odznaczyły się rany, spod korony pociekło siedem strumyków krwi, prawe oko nabiegło czerwienią.  Mężczyzna natychmiast spuścił wzrok, porażony ogromem cierpienia, wobec jakiego został postawiony w roli świadka. Zyskał tylko tyle, że jego wzrok przyciągnęły otwarte na wylot rany na dłoniach które Jezus wyciągnął w jego stronę.
-Tak, to właśnie przez niewiarę- rzekł boski głos z bolesnym wysiłkiem.
                I właśnie ten cichy, wydawałoby się ludzki jęk poruszył go najmocniej.
-Panie… - odważył się rzec – Ty tak cierpisz! Twe rany!
-To nic. To wszystko to nic. – W mowie Chrystusa znać było zmęczenie i ból wręcz ponad jego siły. – Gdyby tylko nie ból w sercu! Gdyby nie to, czym ranisz mnie każdego dnia!
-Bardzo cierpisz, Panie?- zapytał, zanim zdał sobie sprawę z głupoty swoich słów.
                Odpowiedzią Mesjasza było zbliżenie się i spojrzenie z bliska w jego oczy. Byli tak blisko siebie, że dzieliła ich tylko drewniana, skrwawiona struktura wieńca z cierni.
-Daj mi wody, opatrz rany!
-Wszystko, Panie! – Mężczyzna zadrżał w szlochu, jaki go ogarnął.
                Nie był w stanie niczego zrobić. Nie potrafił zmusić się, by pobiec po wodę, bandaże. Zresztą, zdawał sobie sprawę, że sens prośby Mesjasza był zupełnie inny. Przecież słyszał to polecenie każdego dnia, wypowiedziane innymi słowami, w inny sposób, przez usta innych ludzi. Ale dopiero Jezus zmusił go, by otworzyć się na słowa. Ich moc.
                Upadł na kolana i uczepił szaty Jezusa. Wtulił twarz w tkaninę, która choć szorstka, zdawała się być niezwykle miękka. Z jego oczu popłynęły pierwsze od bardzo dawna łzy. W pewnym momencie jednak stracił siły i osunął się na ziemię. Otworzył oczy i śledził wędrówkę własnej łzy po grudce ziemi, po czym nie wiedzieć czemu ucałował ten skrawek podłoża. Nie śmiał spojrzeć na Stwórcę. Bał się tego, co ujrzy. Bał się swojego poczucia winy. Z rozmyślania wyrwał go cichy, łagodny głos kobiety:
-Czy wszystko w porządku?
                Podniósł się gwałtownie. Otrzepał z brudu eleganckie spodnie, otarł rękawem twarz. Przed nim stała zaniepokojona para młodych ludzi. On stał przed nią, chroniąc ją swoim ramieniem, ona wyglądała zza niego bojaźliwie, choć i z pewną troską. Uśmiechnął się do nich, starając się, by wyglądać na pewnego siebie.
-Musiałem zasłabnąć. Jestem nieco przepracowany. Dziękuję za troskę, ale to nic takiego. Niedobór snu, który chyba właśnie uzupełniłem- zaśmiał się sztucznie.
-Leżał pan na ziemi i szeptał… szeptał pan coś jakby „Jezus” – odparła po chwili kobieta, rumieniejąc się wstydliwie.
-To niemożliwe – rzekł stanowczo. – Widzą państwo, jestem ateistą.

                Z tymi słowami odwrócił się i zamierzał odejść, ale widok, jaki ukazał się jego oczom sprawił, że zamarł. Miał wrażenie, że zatrzymała swój obieg  krew w żyłach. Nie dosłyszał dalszych słów pary. Jedyne, co było w stanie przebić się do jego świadomości, to myśl, że oto przed nim, na wzgórzu, za którym zachodziło już słońce, góruje nad nim widmo ukrzyżowanego na krzyżu - … 

1 komentarz:

  1. 'Przecież to nie człowiek jest dla życia' - jak bardzo pokrywa się to z moimi dzisiejszymi myślami.

    Zapraszam Cię do mnie na rozdział pierwszy ;3

    OdpowiedzUsuń