Wędruję po
ciemnym lesie, a wszystko zdaje się być takie ponure! Od wyniku tej rywalizacji
między mną, a Aliną zależy całe moje życie. Czy zostanę wielką panią, żoną
księcia Kirkora, czy pozostanę wieśniaczką ze starej chaty- nikim?
W ręku
trzymam czarny dzban, ale wciąż muszę się powstrzymywać , by nie rzucić nim o
kamień, by nie stłuc go na tysiące kawałków. Tak, jestem wściekła – wiem, że
moja siostra zawsze mnie ubiega w zbieraniu malin. Tylko że tym razem nie mogę
sobie na to pozwolić. W szalonej złości miotam się po lesie, obracam dookoła,
ale nigdzie nie mogę dostrzec tych owoców. Może to natura specjalnie chce
zniszczyć moje nadzieje, może jakieś siły pomagają Alinie? Zaledwie kilka
małych malin udało mi się wyszukać wśród zarośli, a tak dawno wyruszyłam, tak
długo bezskutecznie błąkam się po malinowisku w poszukiwaniu nadziei, której –
jak i potrzebnych mi owoców – zapewne nigdy nie znajdę.
Nie, już nie
mogę. Opadam na leśne runo i klęcząc gorączkowo myślę. Przez moją głowę
przebiega tysiąc czarnych scenariuszy na minutę. W wyobraźni widzę Alinę,
wielką panią patrzącą z góry na mnie – na tą, która mniej osiągnęła. Na mnie,
która zamiast bogatym i mężnym Kirkorem musi zadowolić się kochankiem
wzywającym ją wieczorami gwizdnięciem. O, co za wstyd! Nie zniosę tej myśli!
Czy to dlatego ręce tak mi drżą, czy to dlatego czuję tak mi gorąco? Tak
bezsilna , tak upokorzona – wydaję z siebie przeraźliwy krzyk, który odbija się
echem, dostaje do każdego zakamarka (mej duszy?) i wciąż powraca, nieustannie
powraca… „Nigdy!” – oto, co mówi ten krzyk. Nigdy ! Szybko wstaję i ze strachem
zaczynam rozglądać się za malinami. Strach nie znika, ale jest zdominowany
przez inne uczucia : żądzę wygranej , gotowość na wszystko, bez względu na
ofiary. W podnieceniu czuję, jakbym otrzymała zastrzyk energii, a z moich ust
ni stąd ni zowąd wydobywa się śmiech.
Cichy, szalony – śmiech obłąkanej.
Widocznie
tam, gdzie upadłam, był krzak malin bo dlonie mam splamione sokiem- niby słodką
krwią… Ten widok podsuwa mi pewną myśl – zaczynam szybko oddychać , radość
ogarnia całą moją duszę. Jeśli naprawdę chcę wygrać, nie mogę się cofnąć przed
niczym. Nie czuję wstydu ani odrazy do siebie, dbam przecież o swą przyszłość !
Nikt nawet się nie dowie bo i któż dotarłby aż tutaj? „Bóg ma w rękach nasz los
i nasze dusze” – przypominam sobie opowiastki matki. Nie, Boga nie ma. Nikt
mnie nie ukarze, a ja sama wezmę sprawy w swoje ręce. Z poczuciem spełnianego
obowiązku zaczynam biec.
„Przecież
wiesz co robić, Balladyno! Chcesz zostać wielką panią, żoną księcia Kirkora,
czy pozostać wieśniaczką ze starej chaty – nikim!? Wyglądaj, a już niedługo
ujrzysz Alinę z dzbanem pełnym malin. Twoich malin! Wiesz co robić …” – słyszę
głos w mojej głowie i z ulga się uśmiecham. Tak, wiem co robić.
…Jak krew
czerwone…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz