czwartek, 17 września 2015

Zbieranie malin z punktu widzenia Balladyny



          Wędruję po ciemnym lesie, a wszystko zdaje się być takie ponure! Od wyniku tej rywalizacji między mną, a Aliną zależy całe moje życie. Czy zostanę wielką panią, żoną księcia Kirkora, czy pozostanę wieśniaczką ze starej chaty- nikim?
          W ręku trzymam czarny dzban, ale wciąż muszę się powstrzymywać , by nie rzucić nim o kamień, by nie stłuc go na tysiące kawałków. Tak, jestem wściekła – wiem, że moja siostra zawsze mnie ubiega w zbieraniu malin. Tylko że tym razem nie mogę sobie na to pozwolić. W szalonej złości miotam się po lesie, obracam dookoła, ale nigdzie nie mogę dostrzec tych owoców. Może to natura specjalnie chce zniszczyć moje nadzieje, może jakieś siły pomagają Alinie? Zaledwie kilka małych malin udało mi się wyszukać wśród zarośli, a tak dawno wyruszyłam, tak długo bezskutecznie błąkam się po malinowisku w poszukiwaniu nadziei, której – jak i potrzebnych mi owoców – zapewne nigdy nie znajdę.
          Nie, już nie mogę. Opadam na leśne runo i klęcząc gorączkowo myślę. Przez moją głowę przebiega tysiąc czarnych scenariuszy na minutę. W wyobraźni widzę Alinę, wielką panią patrzącą z góry na mnie – na tą, która mniej osiągnęła. Na mnie, która zamiast bogatym i mężnym Kirkorem musi zadowolić się kochankiem wzywającym ją wieczorami gwizdnięciem. O, co za wstyd! Nie zniosę tej myśli! Czy to dlatego ręce tak mi drżą, czy to dlatego czuję tak mi gorąco? Tak bezsilna , tak upokorzona – wydaję z siebie przeraźliwy krzyk, który odbija się echem, dostaje do każdego zakamarka (mej duszy?) i wciąż powraca, nieustannie powraca… „Nigdy!” – oto, co mówi ten krzyk. Nigdy ! Szybko wstaję i ze strachem zaczynam rozglądać się za malinami. Strach nie znika, ale jest zdominowany przez inne uczucia : żądzę wygranej , gotowość na wszystko, bez względu na ofiary. W podnieceniu czuję, jakbym otrzymała zastrzyk energii, a z moich ust ni stąd ni  zowąd wydobywa się śmiech. Cichy, szalony – śmiech obłąkanej.
          Widocznie tam, gdzie upadłam, był krzak malin bo dlonie mam splamione sokiem- niby słodką krwią… Ten widok podsuwa mi pewną myśl – zaczynam szybko oddychać , radość ogarnia całą moją duszę. Jeśli naprawdę chcę wygrać, nie mogę się cofnąć przed niczym. Nie czuję wstydu ani odrazy do siebie, dbam przecież o swą przyszłość ! Nikt nawet się nie dowie bo i któż dotarłby aż tutaj? „Bóg ma w rękach nasz los i nasze dusze” – przypominam sobie opowiastki matki. Nie, Boga nie ma. Nikt mnie nie ukarze, a ja sama wezmę sprawy w swoje ręce. Z poczuciem spełnianego obowiązku zaczynam biec.
          „Przecież wiesz co robić, Balladyno! Chcesz zostać wielką panią, żoną księcia Kirkora, czy pozostać wieśniaczką ze starej chaty – nikim!? Wyglądaj, a już niedługo ujrzysz Alinę z dzbanem pełnym malin. Twoich malin! Wiesz co robić …” – słyszę głos w mojej głowie i z ulga się uśmiecham. Tak, wiem co robić.
          …Jak krew czerwone…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz