czwartek, 17 września 2015

Co zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę?



          Nasz świat jest paskudnie zagracony, przepraszam, w dużej mierze zaludniony. W dodatku wciąż ma miejsce proces urbanizacji, który sprawia, że wszyscy pchamy się na siłę w jedno miejsce. Zauważył to Andrzej Mogielnicki pisząc tekst „Nowej Wieży Babel” dla Budki Suflera. Oczywiście, lepsze perspektywy, poszukiwanie pracy… Z prawami biznesowej natury nie śmiem polemizować. Ważne jest to, że to, że czasem mam ogromną ochotę zniknąć, wyjechać gdzieś na bezludną wyspę. Zgodnie z kobiecą naturą (dzięki której potrafimy wszystko przewidzieć i zaplanować, przynajmniej w porównaniu do mężczyzn), ostatnio zaczęłam zastanawiać się, co na taką wyspę zabrałabym ze sobą.
         Nie będę bawić się w zabawy typu „wybierz jedną rzecz” . Za równie bezsensowne uważam marnowanie państwa czasu na wymienianie przedmiotów typu „ubrania”.  Wyspa wyspą, słowo daję, że wcale nie mam ochoty na przygotowywanie spódniczek z liści bananowca.  Chcę zastanowić się nad mniej banalnymi przykładami. Czy zabrać psa? Jestem głęboko przekonana, iż w razie zagrożenia broniłby mnie za wszelką cenę. Miałabym z kim porozmawiać, czy może raczej : do kogo wygłosić monolog. Tylko nie chcę się bać, że któregoś dnia pobiegnie w chaszcze i nie wróci, albo że wda się w międzygatunkową wojnę, która przegra. Nie jestem pesymistką, po prostu Łatek to drobny kundel. Więc może przyjaciel ? Nie wierzę, żeby moja przyjaciółka (którą będę tu nazywać Em) zgodziła się na taką wyprawę.  Brakowałoby jej ludzi, sklepów z pamiątkami, bazarów, stoisk z goframi, wygodnych łóżek. Em kocha porządek i klarowne sytuacje.  Nawet gdyby jakimś cudem się zgodziła, nie wytrzymałybyśmy z sobą kilku dni sam na sam. Zaczęłyby się kłótnie, kto powinien pozbierać owoce i czy pływamy nie za daleko od brzegu.  Oczywiście możemy na wyspie się rozdzielić i widywać co jakiś czas, ale wtedy nie widzę sensu marnowania na nią miejsca w moim środku transportu.  To dość egoistyczny punkt widzenia, ale powiedźmy sobie szczerze – kto lubi przyjaciół, którzy niby-są ? O rodzicach nie muszę wspominać. Stuprocentowa kontrola – choć rozumiana, bo powodowana troską, miłością – nie jest pożądana. Może zabrać coś, co sprawi, że nie będę się nudzić wieczorami? Książki? Nie, nie pasują jako sposób spędzania wolnego czasu na wyspie. W takich warunkach zniszczyłabym je (przy pomocy matki natury)  w zaskakująco krótkim czasie. Radio to marny sposób odpoczęcia od cywilizacji.  Poza tym każde radio czy odtwarzacz muzyki w końcu się zepsuje, wyczerpie, o czym przekonał się Hurley, jeden z bohaterów uwielbianego przeze mnie serialu „Zagubieni”. Już sobie wyobrażam tą irytację z powodu braku możliwości naprawienia urządzenia!
          Czas jednak na decyzję! Na bezludną wyspę zabiorę ze sobą zapałki. Mając sterty starych gazet nie umiem rozpalić ogniska, ale liczne próby nauczą mnie cierpliwości i –mam nadzieję – zakończą się sukcesem.  Wieczorem będę siedzieć w cieple ogniska, pobrzękując żałośnie na gitarze, której chętnie przedstawię wyspę. Będę grać żałośnie, bo nigdy na niczym nie grałam, nie znam nut i brakuje mi słuchu muzycznego. Świetnie się składa, że to bezludna wyspa. Tego rzępolenia nikt by nie wytrzymał.  Po lekcji muzyki i kąpieli w oceanie prześpię się w swoim namiocie, zbyt zmęczona, by zadbać o siebie grzebieniem i pastą do zębów, ale wezmę je, bo tak wypada. Ba! Żeby nie zasłużyć na miano brudasa, nad ranem naprawdę zrobię z nich użytek. Nie mam zamiaru omawiać przedmiotów tj. : woda, apteczka czy wspomniane ubrania. Są to dla mnie przedmioty, których komentarz wyboru jest absolutnie zbędny. Nade wszystko wezmę jednak – siebie. Zapewniam – opieka nade mną jest jak opieka nad gromadą dzieci, jem za kilka osób (zakładając, że jedzą one dość mało) i potrafię rozmawiać sama ze sobą. Jestem zalążkiem cywilizacji, za którą jednak czasem można zatęsknić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz