Księdzu
Sławomirowi
K. ~ przyjacielowi, nauczycielowi,
człowiekowi, który
wyciągał
pomocną
dłoń
(i kupował cukierki,
kiedy podwoził nas na konkursy biblijne)
Za
oknem padał śnieg. Czym byłyby święta bez śniegu? Spacery wśród bieli, sanki,
dzieciaki rzucające się śnieżkami… Każdy się tym cieszył. No, może oprócz
jednego, małego chłopczyka. Ale kim jest mały chłopczyk wobec miliarda innych
dzieci?
Ów
dzieciak spał teraz zwinięty na strychu w starej, zrujnowanej kamienicy. Nikt
prócz niego i jakichś zwierzątek tu nie mieszkał. Owinął się brudnymi szmatami
ze śmietnika. Brudne szmaty! Dla niego to był skarb.
Chłopiec miał ciemną skórę odziedziczoną po matce-Romce i półdługie,
czarne włosy. Żywe spojrzenie zielonych oczu, które zawdzięczał genom ojca,
padło na drewniany dach. Alti obudził się. W pierwszej chwili zdziwił się, że
tak duży mróz nie przerwał jego snów. Ba, nawet w lecie nieczęsto mógł przespać
całą noc. Jednak nieśmiało wdzierające się promienie słoneczne dowodziły, że
wczorajszy dzień minął. Nastała wigilia Bożego Narodzenia 1925 roku. Chłopiec w
pośpiechu nałożył drewniane chodaki, poplamiony płaszczyk i ułożył w kącie
szmatki (O skarby trzeba dbać!). Ze zwykłą sobie pogodą ducha zbiegł ze schodów
i wypadł na ulicę. Śnieg! Ach, jak zimno w dłonie nieokryte rękawiczkami, jak
mróz szczypie w uszy! Ale to nic, gdyby tylko nóżki nie były prawie bose! I
myśląc o tym, biedak uśmiechnął się.
W
pobliskim sklepiku za dwa złote, które znalazł poprzedniego dnia na ulicy,
kupił bułkę. Od razu ją zjadł. Wracał akurat do „domu”, gdy zdarzyło się coś
niespodziewanego. Posępny, wysoki szewc, który stał w drzwiach swojego zakładu
przywołał go do siebie palcem.
-Słucham pana? – rzekł uprzejmie chłopiec.
-Dlaczego chodzisz w drewniakach?
-Bez nich zimno mi w stopy.
Szewc zamilkł, zdziwiony taką odpowiedzią. Po chwili
odwrócił się bez słowa, wszedł do zakładu i wrócił z wysokimi butami.
-Masz, dzieciaku – powiedział tylko.
-Dziękuję! Ale czy to nie za dużo? Ja nie mogę , to za
wiele! – Przejęty chłopczyk miał łzy w oczach.
Mężczyzna mruknął coś jakby „Boże Narodzenie” i wrócił do ciepłej izby.
Chłopiec jak na skrzydłach odszedł w stronę kamienicy. I pewnie długo trwałaby
jego radość, gdyby nie pewne wydarzenie. Alti zatrzymał się bowiem, by poprawić
nogawki spodni, gdy dotarł do niego strzęp rozmowy dwóch mężczyzn:
-Tak, tak! Zośka szykuje się już od miesiąca. – Obaj zaśmiali
się tubalnie- Idziemy do naszych przyjaciół. Powinieneś ich poznać…
-Może w przyszłym roku. Spryciarzu, byle nie do teściowej,
co? Ja organizuję kawalerską ucztę z Tadkiem. Cieszę się, że zgodził się spędzić
święta ze mną. Żal mi tych, którzy nie mają przyjaciół. Teraz, w święta…
Chłopiec zamarł. Przyjaciele. Przyjaciele. Dlaczego on ich nie ma? Z kim
ma spędzić ten czas, który wszyscy uważają za wyjątkowy? Jest sam, całkiem sam.
Alti rozejrzał się. Nieopodal, na bogato zdobionej lasce, wspierał się
otyły, brodaty mężczyzna. Obok niego
stała o wiele młodsza kobieta w pozłacanej sukni. Czarne loki opadały na futro
narzucone niedbale na plecy. Chłopiec podszedł i zręcznym ruchem chwycił dłoń
damy.
-Co za dzieciak! Idź sobie, wybrudzisz moją kreację! –
krzyknęła głośno z francuskim akcentem.
-Szukam przyjaciela.
-Przyjaciela? – Mężczyzna parsknął śmiechem. – Biegnij do
rodziców, bo złoję ci skórę!
Co miał
powiedzieć? Że dwa lata temu, kiedy miał zaledwie osiem lat, stracił mamę i
tatę? Pochylił się i wbił wzrok w nowe buty.
-Kochanie, on psuje mi humor, denerwuje mnie! Zabierz
go! - jęknęła dama rozkapryszonym tonem.
Malcowi
nie trzeba było drugi raz powtarzać. Umknął przed piękną, ale i ciężką laską
mężczyzny. Jednocześnie na skrzyżowaniu dostrzegł grupę bawiących się chłopców.
Byli mniej więcej w jego wieku, może tylko bardziej zadbani. Nie stracił
nadziei po ostatnim niepowodzeniu- podbiegł do nich, uśmiechając się
promiennie.
- Cześć! Pobawimy się razem? – zapytał.
- Z tobą!? – Ile szyderczości może być w głosie dziecka!
- Tak… - Altiego zbiły z tropu nieprzychylne spojrzenia –
My… Przecież możemy być… przyjaciółmi.
- Cyganek szuka przyjaciół! – zawołał kpiąco najwyższy z
chłopców i pierwszy rzucił kamieniem.
-Cyganek, Cyganek! – Podchwycili koledzy.
Gonili
go aż do kamienicy, ale nie weszli do środka. Obrzucony kamieniami, przerażony
i zapłakany chłopiec schronił się na swoim strychu. Serce biło mu jak oszalałe,
oddychał szybko. „Oni nie rozumieją, nie chcieli mi zrobić przykrości” – łudził
się w duchu.
Obok niego rozległo się prychnięcie. Odwrócił głowę. Do jego „królestwa”
zabłądził brudny, szary kot. Bacznie śledził ruchy Altiego. Ten zaś zerwał się
z nóg, wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia i szepnął cicho:
-Ty też nie masz przyjaciela? Chodź, zaopiekuję się tobą…
Obronię… Nie bój się…
Rozległo się przeciągłe miauknięcie i kota już nie było. To chłopca
załamało. Postanowił pójść tam, gdzie zawsze kierowała się jego mama, gdy była
smutna. Niedaleko mieścił się kościół i tam pobiegł. Usiadł na ławce w
przedsionku i opisywał w myślach wszystkie dzisiejsze przygody. W swojej
trudnej sytuacji doskonale zrozumiał istotę cichego przyjścia na świat małego
Boga. Treści znanych mu kolęd porównywał do swoich odczuć. W wyjątkowy sposób
odnalazł się w czasie Bożego Narodzenia. Stał się powiernikiem i
współtowarzyszem smutków samego Boga. Rozmawiał z Nim, choć nie słyszał
odpowiedzi – on czuł je w swoim sercu. Czuł, że przyjaciel jest bardzo blisko,
a jednocześnie tak daleko…
***
W środku nocy ksiądz przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi
kościoła. Szybko udał się tam, sprawdził gabloty z ogłoszeniami parafialnymi i
już miał wychodzić, gdy za plecami usłyszał pociągnięcie nosem. Podskoczył ze
strachu, a potem powoli podszedł do tej istotki. Mały chłopiec leżał w kącie.
Miał gorące czoło, płytki oddech.
-Spokojnie, już dobrze – szepnął ksiądz.
-Ten przejmujący chłód…
-Zaraz dostaniesz ciepłą herbatę.
-…gdy jesteś zupełnie sam.
Ksiądz
zamarł.
***
Nazajutrz
całe miasto wiedziało o romskim chłopcu znalezionym w kościele. Ponoć
zaprzyjaźnił się z księdzem, który przyjął go do siebie i zadbał o opiekę
medyczną dla niego. Losy małego stanowiły prawdziwą sensację.
-My go widzieliśmy! – mówiła jakaś Francuzka - Taki biedny! Gdyby poprosił nas o pomoc!
- Tak, trzeba pomagać! Wszyscy jesteśmy ludźmi! Niektórzy
nie mają serca! – krzyczał jej towarzysz, jednocześnie odganiając laską
zbliżającą się żebraczkę.
-Ale z drugiej strony dlaczego my mamy pomagać? Nie ma
bogatszych ludzi? Urzędów?
-Kto wie, czego się spodziewać po Cyganach…
O tym
samym rozmawiali chłopcy, którzy wczoraj obrzucili Altiego kamieniami.
-My mu nic nie zrobiliśmy. Sam się do nas przyczepił!
-Może gdybyśmy go przyjęli…
- Kto by się przejmował!
I jak to
u dzieci bywa, szybko zapomnieli o całym wydarzeniu.
W
drzwiach swojego zakładu stał wysoki, posępny mężczyzna. Poczuł smutek na
sercu, bo pamiętał Altiego. Jako jedyny, szewc uczuł dojmujące wyrzuty
sumienia. „Mogłem zrobić więcej, zapytać, czy czegoś potrzebuje” – pomyślał.
Śnieg
przestał padać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz