niedziela, 20 września 2015

52. Miłość i zabójca



Pragnęłam być w zwykłym związku :
Z obrączką, mieszkaniem i szeptem „kotku”…
Poznałam mężczyznę – no, tak myślałam.
Teraz nie wiem, czy człowiekiem mogę go nazwać;
Choć dawał mi wszystko, co ponoć mógł dawać –
Pocałunek czuły, co zawsze sprostał trwodze,
I spojrzenie śmiałe trzymające wodze.
Więcej nie chciałam, oprócz jednego.
-Nic nas nie rozłączy – mówił.
-Dopóki śmierć. Ja marzę o ślubie.
O siódmej trzydzieści, gdy nieco zachodzi.
-Do ślubu daleko.

I tak miesiące mijały, lecz raz wodze zerwałam :
-Dla ciebie nie ma „nas” – zawołałam –odchodzę,
Choć tak bardzo cię kochałam.
Jednak czas zerwać nikłą nić,
Prócz mojej miłości nie połączy nas już nic!

Wściekłością oślepiony,
Wbił w plecy nóż.
Kroczenie ku wstędze było takie przyjemne !
Lecz On mnie czekał,
Powtarzał „Już! Już!”
Nie odwoła swojej decyzji – to było pewne.
A w tamtej chwili jedno było realne –
Ciepła krew i ciągłe uderzenia w klatkę.
To jak dostać od losu zdrapkę –
Trzeba mieć szczęście, by odnaleźć przejście,
Zapomnieć o słowach ostatnich :
-To jest na nic, przykro mi.
Co za zbrodnia… Aż mnie mdli!
A pan – przyjaciel, ktoś z rodziny?
-Ja !? Ja… ja tej pani nic żem nie winny!
Nieznajoma! Myślałeś… Ktoś inny …
Nie udowodnisz krwi na rękach ,
Nie obarczysz mnie poczuciem winy!
- Spokojnie, rozumiem.
Zgon – siódma trzydzieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz