Opowiadanie dedykuję Klaudii 'Zombie' J. oraz Klaudii 'Kaji' F.
By the way- wszystkiego najlepszego, Zombie!
Otworzyłam
oczy, lecz już po chwili je zamknęłam. Wszystko mnie bolało – czułam się, jakby
ten ból rozchodził się przez żyły po całym moim ciele. Dotknęłam skroni i
natrafiłam na gorącą, obficie wypływającą z rany ciecz. Druga ręka sterczała
pod dziwnym kątem. Wtedy uświadomiłam
sobie, gdzie jestem i ze miałam wypadek. Chciałam wyjść, uciec, ale nie mogłam
poruszyć nogami.
Rozejrzałam
się wokół. Szyby były rozbite, blacha nade mną wygięta, a przede mną było
prawdziwe, strome urwisko – widocznie wypadłam z jezdni i kilka razu samochód
obracając się uderzył o ziemię. Mogłam tylko się domyślać – niczego nie
pamiętałam. Nie pamiętałam nawet jak mam na imię, gdzie jechałam, kim
jestem.
-Pomocy! – zawołałam – Czy ktoś mnie słyszy!? Pomocy!
Nikt nie
odpowiedział, czego nawet się spodziewałam. Zadrżałam – wokół panował
przeraźliwy chłód, a ja miałam na sobie tylko krótką sukienkę na ramiączkach.
Wtedy przed oczyma ujrzałam pewną scenę.
Dwie małe dziewczynki siedzą na łóżku.
Starsza może mieć najwyżej dziesięć lat, ta druga jest o kilka lat młodsza.
Obie płaczą, ale każda inaczej – starsza powstrzymuje łzy, szybko ociera te
napływające. Młodsza łka otwarcie, tuląc się do siostry. Muszą być siostrami –
są do siebie bardzo podobne – oprócz oczu. Oczy starszej są małe i brązowe,
młodszej – duże, niebieskie. Blondyneczki wyraźnie się czegoś boją, ale większa
dziewczynka przejmuje swe obowiązki. Uspakaja siostrę, szepcze jej cos do ucha,
głaszcze jej włosy. Nietrudno domyślić się, co jest powodem niepokoju
dziewczynek. Za drzwiami słychać krzyki kobiety i mężczyzny.
- Jesteś złym ojcem,
Andrzej ! Zatracasz się w tym chlaniu, nie jesteś tym, za kogo wyszłam!
Dziewczynki będą się ciebie wstydzić ! Masz być dla nich przykładem, masz je
wspierać, poprowadzić do ołtarza! A teraz… - dalsze słowa utonęły w brzęku
rozbijanych butelek.
- Haruje godzinami na
ten dom ! Żyły sobie wypruwam, niewdzięcznico! Będziesz mi mówić co mam robić
!? Pokazać ci, kto tu rządzi !? Pokazać ci, kim jestem !? – ryczał mężczyzna.
-Dla mnie jesteś
nikim! – powiedziała ze szlochem kobieta.
Rozpoczęła się szamotanina, przerwana
jękiem kobiety. Mężczyzna wyszedł z mieszkania. Dziewczynce jeszcze długo zdawało się, że słyszy kroki.
Ta wizja była dla mnie szokiem. Czułam, że to jakiś kawałek mnie, fragment przeszłości. Nie wiedziałam jednak, czy to groźny omam, czy dowód na powrót mojego umysłu do odpowiedniego stanu. Postanowiłam poczekać chwilę, zebrać siły, odpocząć. Tymczasem nadeszły kolejne wizje.
Ta wizja była dla mnie szokiem. Czułam, że to jakiś kawałek mnie, fragment przeszłości. Nie wiedziałam jednak, czy to groźny omam, czy dowód na powrót mojego umysłu do odpowiedniego stanu. Postanowiłam poczekać chwilę, zebrać siły, odpocząć. Tymczasem nadeszły kolejne wizje.
Te same dwie dziewczynki siedzą pośrodku ogromnego, ale niemal pustego
pokoju – tkwi tam tylko kilka kartonów.
-Czy oni się już nie
kochają ?
-Nie potrafię ci
odpowiedzieć na to pytanie. Za kilka lat pewnie zrozumiemy, tak jest we
wszystkich książkach i filmach. Mówią też, że nas kochają i to nie nasza wina.
– Słysząc to uzmysłowiłam sobie, że to ja jestem starszą dziewczynką, że to
moje słowa.
-Kto?
-Ci ,co mówią, że
zrozumiemy rozwód mamy i taty. Ale mi się wydaje, że musisz już zacząć
dorastać. Musisz już zacząć rozumieć, żeby nie
zadawać takich dziecinnych pytań.
-A ty?
-Ja nie miałam czasu.
Ja etap poznawania chyba mam za sobą… i muszę cię przez niego przeprowadzić.
Tobie nie może strać się krzywda.
-Roksana, mama
przyszła!
Kiedy blondynki podniosły wzrok , miałam wrażenie, że patrzą na mnie. Przestraszyłam się i wizja zniknęła. A więc mam na imię Roksana… Piękne imię. Znajome. Bezpieczne. Mam siostrę. Moi rodzice się rozwiedli, bo ojciec nie radził sobie z alkoholem. Spojrzałam w lusterko nad kierownicą i napotkałam małe, brązowe oczy. W półce obok kierownicy znalazłam komórkę. Zaklęłam zirytowana, że nie wpadłam na to wcześniej. Szybko jednak okazało się, że przekleństwa były wyjątkowo zbędne – komórka nie łapała zasięgu. Całą moją siłą była jedna ręka, druga – złamana – nie mogła się na wiele przydać. Tylko bez paniki. Odnalazłam siebie, teraz musiałam odnaleźć swoje życie.
Szła szkolnym korytarzem, wokoło biegały
dzieciaki. Wyróżniały ją dwa długie warkocze, modne być może dekadę wcześniej. A
jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Podeszła do dużych drzwi pokrytych czymś
w rodzaju skóry i czekała, w międzyczasie przeglądając notatki. Po chwili zza
drzwi wyszła nauczycielka. Podała jej arkusz ze sprawdzianem.
-Gratuluję. Kika
błędów, ale jest dobrze. Robisz postępy.
-Świruska! Jakich
perfum używasz? – zapytał szyderczo przechodzący chłopak, pociągając nosem.
Dziewczynka zapadła się w sobie,
jej oczy błagały o ratunek. Nauczycielka zawołała chłopca, długo coś do niego
mówiła, mocno trzymając za łokieć. W końcu dziecko wyrwało się i uciekło.
Nauczycielka i uczennica zostały same. Wcześniejsza radość gdzieś wyparowała, a
cisza stała się uciążliwa.
-Chcę, byś spróbowała
swoich sił na olimpiadzie.
Roksana podniosła głowę. Początkowe
niedowierzanie zmieniło się w zdecydowanie. Musi znieść docinki. Musi się
wybić. Musi być najlepsza. Musi przynieść dumę tym, którzy w nią uwierzyli. I
sobie – musi być szczęśliwa.
Tak, muszę być szczęśliwa. Nie mogę
się poddać. Kilkakrotnie dałam sygnał klaksonem, po czym otworzyłam drzwi i
wyczołgałam się z pojazdu, wspierając się na jednej ręce. Miałam nadzieję
trochę się rozejrzeć, a ciężko było mi pokonać parę metrów, by znaleźć się na
poboczu. W pewnej chwili dostrzegłam zbliżające się światła samochodowe.
Zaczęłam krzyczeć, ale pojazd pomknął dalej.
-Boże, ratuj – szepnęłam.
Spróbowałam
jeszcze raz zadzwonić, ale bez skutku. Moją uwagę przyciągnęła data i godzina –
czternasty lipca 2011 roku. Wpół do
trzeciej w nocy. Nie mogłam liczyć na spacerowiczów, nie dostrzegłam zabudowań,
niemal cudem wydawała mi się pobliska latarnia. Co robiła na tym pustkowiu? Jej
światło raziło mnie w oczy, choć nie był to silny blask, ale przynajmniej
dawało to poczucie, że wszystko będzie dobrze…
Światło raziło ją w oczy, a przecież nie
były to dobre żarówki. Chyba po prostu przemęczone oczy dawały o sobie znać. Ściągnęła okulary, odłożyła
arkusze, które przeglądała i ścisnęła skrzydełka nosa. Już samo zamknięcie oczu
było relaksem. Za dużo pracowała, ale musiała zapłacić rachunki i opłacić pobyt
matki w domu spokojnej starości. Zresztą, po co miałaby wracać do domu?
Wiedziała, co na nią czeka- puste łóżko i samotność. Czy dlatego brała
nadgodziny? A może chciała zapomnieć o problemach rodzinnych? To już pół roku,
od kiedy jej własna siostra odezwała się do niej po raz ostatni. Czyżby chciała
odciąć się od rodziny? Zacząć nowe życie bez przykrych wspomnień i osób, które
jej o nich przypominały?
Założyła okulary i wzięła się do
uzupełniania arkuszy. Może znowu dostanie premię. Znowu kupi sobie jakąś
bezsensowną rzecz, która sprawi jej chwilową radość, a potem będzie zalegać w
piwnicy.
Dość! W czasie mojej
retrospekcji z rany na skroni spłynęło dużo krwi, która zbrudziła białą sukienkę.
Wsparłam się na zdrowej ręce i zwymiotowałam. Wyczerpało mnie to, ale
zrozumiałam, że nie mogę liczyć na cud. Podjęłam się przerwanej „wędrówki” do
pobocza. Starałam się nie używać złamanej ręki, ale było to niemal niemożliwe.
Niestety, nawet najłagodniejsze wsparcie się na uszkodzonej ręce wywoływało
falę nowego bólu. Nie byłam na tyle silna, by sobie poradzić. Krzyknęłam jeszcze parę razy, prosząc o
pomoc, ale odpowiedziała mi tylko cisza. W międzyczasie poczułam ogarniającą
mnie senność. Wiedziałam, że to zły znak i że nie mogę się temu poddać. „Myśl!
– powtarzałam w duchu – Myśl! Myśl o rodzinie, o swoim życiu, o cieple i
słońcu…”
Słońce ogrzewało jej nagie ramiona. Przyjemnie
było siedzieć sobie na ławce w parku, nie spieszyć się do pracy, nie martwiąc.
Wiedziała, że to tylko chwila. Niedługo wróci do domu i wszystko będzie jak
dawniej, ale póki co wolała korzystać z ostatnich ciepłych jesiennych dni.
Nagle dziwna postać przyciągnęła jej
uwagę. Wysoki mężczyzna w starej pelerynie z kapturem zachwiał się i osunął na
ziemię. Serce zaczęło jej walić jak młotem. To skutek pijaństwa czy choroby?
Rozejrzała się wokół. Przechodzący obok ludzie zerkali na leżącego, a następnie
omijali go szerokim łukiem, jakby był chory na trąd. Blondynka wzięła głęboki
wdech i podeszła do mężczyzny. Nie widziała jego twarzy, ale była pewna, że to
nie kobieta. Chwyciła leżącego za ramię i potrząsnęła nim.
-Czy wszystko z panem
w porządku? Dobrze się pan czuje? – Zapytała melodyjnym głosem. – Mogę wezwać
lekarza… Albo lepiej odwiozę pana do szpitala.
-Nie. – Mężczyzna
podniósł lekko głowę, ale nie zwrócił jej ku kobiecie. Jego głos był
zaskakująco silny i zdecydowany. – Dam sobie radę.
Kobieta zawahała się przez moment.
Czuła, że nie powinna zostawiać tu człowieka, który najwyraźniej nie chce
przyznać sam przed sobą, że coś mu dolega. Z jakiegoś powodu musiał osłabnąć… a
nie wyczuwała tak znanego jej odoru alkoholu. Wtedy dostrzegła wysuniętą spod
peleryny dłoń. Kościstą, trupiobladą, z wyraźnie zaznaczonymi żyłami. „Ten
człowiek musi umierać z głodu!” – pomyślała zszokowana.
-Proszę pana… -
zaczęła jeszcze łagodniej. – Jeśli to pana w żaden sposób nie urazi to ja panu
oddam swoją drożdżówkę… Może będzie miał pan ochotę…
Poczuła, że się rumieni i przerwała
okropnie zmieszana. Drżącymi rękami otworzyła torebkę i wsunęła pod pelerynę
nieznajomego jedzenie i posiadane przy sobie banknoty. Pomyślała, że poradzi
sobie bez nich… w przeciwieństwie do leżącego. Już miała odejść, kiedy
mężczyzna w czarnej, zużytej pelerynie nagle się odezwał.
-Pomogła mi pani.
-Ja… To nic takiego…
Może kiedyś pan pomoże mi.
-A może pomogę pani
teraz? – Niespodziewanie zwrócił się twarz ku kobiecie, ale ta dostrzegła tylko
suche, popękane usta. – Gdybym mógł pani coś podarować, co by to było? Proszę
sobie wyobrazić, że może to być każda rzecz we Wszechświecie.
-Miłość – szepnęła
bezwiednie.
-Niechaj będzie. –
Mężczyzna uśmiechnął się. – W lipcu nadchodzącego roku poczuje pani, że
osiągnęła pełnię szczęścia. To obietnica. A teraz… proszę odejść. Jeszcze ktoś
gotów zwrócić na mnie uwagę.
Zszokowana blondynka podniosła się z
klęczek i posłusznie wyszła z parku. W jej sercu pojawiła się dawno zapomniana
nadzieja. Miała już trzydzieści lat i zdążyła przywyknąć do myśli, że nikt jej
nie pokocha… Idąc jak w amoku nie dostrzegła biegnącego mężczyzny. W ostatniej
chwili próbowała go wyminąć, ale i on podjął się tego manewru. Wpadli na
siebie, a kartki wypadły z jej teczki. Uśmiechnęli się do siebie pełnym
zrozumienia wzrokiem i zbierali arkusze, co chwila na siebie zerkając.
Mężczyzna był wysoki i szczupły. Nosił kilkudniowy zarost i wyglądał dojrzale,
ale raz po raz ujawniał wesołe spojrzenie łobuza i uroczy uśmiech. Kiedy oddał
Roksanie kartki, musnął jej palce delikatnymi dłońmi.
Dłonie. Tak zimno było mi w
dłonie! „Boże – pomyślałam. – Omal nie zasnęłam.” Czyżby? Zamrugałam oczami.
Widok przysłoniła mi jakby mgła. Już niemal nie czułam bólu. Instynktownie
dotknęłam ręką szyi i wyczułam własny puls. Jednocześnie mimochodem zauważyłam,
że mokra od krwi sukienka zaczęła sztywnieć. Zaczęłam się zastanawiać, jak
długo rozpamiętywałam wspomnienia i jaka może być temperatura… Potem zaśmiałam
się z irracjonalnej nieprzydatności tej wiedzy. Nie mogłam nic zrobić.
Usłyszałam głośny jazgot i zmusiłam się do podniesienia wzroku. Drogą jechała
powoli jakaś zdewastowana ciężarówka. Zrezygnowałam z okrzyku. Zrezygnowałam z
żałosnych prób ratowania życia, które z góry były skazane na klęskę. Czułam, że
cała sztywnieję, tylko jeszcze szczękałam zębami – z zimna czy w
przedśmiertelnych drgawkach?
-Zimno tu.
-Poczekaj sekundę. –
Ten sam przystojny mężczyzna, co w poprzednim wspomnieniu powstrzymał ją przed
powstaniem z ogrodowej ławki.
-Ściemnia się. Jeszcze
chwila i będę musiała wracać do domu.
-Roksana. – Mężczyzna
klęknął przed kobietą, na co ta ukryła pełen radości uśmiech za dłonią. Czekała
na to od tak dawna. – Nie znamy się nie wiadomo jak długo, ale wiem, że kocham
Cię nad życie. Jesteś kobietą, na którą od dawna czekałem. Czy zostaniesz moją
żoną?
- Który dzisiaj jest?
– Spytała nieoczekiwanie.
- Trzynasty lipca –
odparł zdziwiony mężczyzna.
-Trzynastego lipca
osiągnęłam pełnię szczęścia. Oczywiście, że za Ciebie wyjdę! – Ze śmiechem
rzuciła się w jego ramiona, a on obrócił ją w powietrzu, ściskając jak
najcenniejszy skarb.
Osiągnęłam szczęście. Czy to
pocieszające w obliczu śmierci? Wczoraj… Wczoraj… On będzie czekał na telefon
ode mnie . W końcu się dowie. Będzie rozpaczał, w końcu mnie kochał, sam o tym
zapewnił. Jakie to okropne, że nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia… Być
może dodałoby mi otuchy. Poprowadziło dalej.
***
Kiedy jej
komórka cichym brzęknięciem oznajmiła wybicie trzeciej godziny, drgnęła i
rozluźniła mięśnie. Zeszklone oczy wpatrywały się w gwiazdy, potem w słońce, co
już ich w żaden sposób nie raniło. Zaalarmowana policja, mimo, że od zniknięcia
nie minęły przepisowe 24 godziny, w wyniku poszukiwań znalazła jej ciało
wczesnym popołudniem. Szybko stwierdzono zgon w wyniku rozległych obrażeń ciała
spowodowanych wypadkiem samochodowym. Odbył się skromny pogrzeb. Świadkowie
twierdzili, że wzrok narzeczonego zmarłej przyprawiał o dreszcze. Zresztą,
niedługo potem popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę w tym samym
miejscu, w którym miał miejsce
wspomniany wypadek samochodowy.
Jak to
często bywa w takich sytuacjach, i z tej tragedii wyniknęło jakieś dobro. Podobno siostra zmarłej, która parę lat temu
zerwała kontakty z rodziną, wróciła do miasta, zabrała matkę z domu spokojnej
starości i wraz z wynajętą opiekunką opiekowała się staruszką we własnym
mieszkaniu. Do końca zapewniano ją, że
Roksana wzięła cichy ślub i wyjechała w długą podróż poślubną. Sprawiło to, że
matka zmarłej swoje ostatnie miesiące spędziła w błogiej nieświadomości,
otulona radością i nadzieją w szczęśliwą przyszłość córek jak Bożym oddechem.
***
Na ławce w
parku siedział mężczyzna. Miał na sobie starą pelerynę z kapturem. Przechodzący
obok ludzie rozmawiali o samobójcy, który zabił się wczoraj, zapewne nie mogąc
poradzić sobie ze śmiercią narzeczonej. Mężczyzna oblizał spękane wargi. Druga
dusza. Cóż za dar od losu, którym w pewien sposób zawładnął. Dwie dusze,
nieświadomie spętane wizją wiecznej miłości. Głupcy. Nienawidził naiwnych,
słabych – ludzi.
Wstał z
ławki i poprawił kaptur. Skrywał pod nim krwawy blask oczu…
... w miare fajne
OdpowiedzUsuńMi się podobało. Lubię Twój styl pisania, mimo że sam robię to w dość inny sposób :I
OdpowiedzUsuńUłożą sobie życie po apokalipsie zombie ;)
OdpowiedzUsuńKolejnej? ;-;
UsuńKochana! Jak wiersze do mnie nie do końca przemawiały, tak opowiadanie obłędne! :D Kocham, uwielbiam Twoje opowiadanie i czekam na kolejne! Mam nadzieję że się pojawi za niedługo. Wspaniałe połączenie wątków, oraz przetaczające się po drodze retrospekcja. Pojawiły się chyba 2 błędy gramatyczne (ale to takie na początku). Co mi się bardzo spodobało - ostatnie wspomnienia jako życie przed oczami, super. Świetne też zakończenie, z tym gościem co się już kiedyś pojawił i teraz okazuje się że to wcale nie człowiek. Bardzo lubię Twój styl pisania, piszesz otwarcie, nie boisz się innowacji i takiego odważnego, a jednocześnie urozmaiconego pisania, tak. Bardzo mi się to podobało, trzymając kciuki niecierpliwie czekam na kolejne opowiadanie - OBY TAK DALEJ :D
OdpowiedzUsuńOby tak dalej!!! czytałam to opowiadanie już jakiś czas temu i dziś z chęcią przeczytałam jeszcze raz!!!
OdpowiedzUsuń