sobota, 21 lutego 2015

Pokaz slajdów (2014)




Opowiadanie dedykuję Klaudii 'Zombie' J. oraz Klaudii 'Kaji' F.
By the way- wszystkiego najlepszego, Zombie! 


          Otworzyłam oczy, lecz już po chwili je zamknęłam. Wszystko mnie bolało – czułam się, jakby ten ból rozchodził się przez żyły po całym moim ciele. Dotknęłam skroni i natrafiłam na gorącą, obficie wypływającą z rany ciecz. Druga ręka sterczała pod dziwnym kątem.  Wtedy uświadomiłam sobie, gdzie jestem i ze miałam wypadek. Chciałam wyjść, uciec, ale nie mogłam poruszyć nogami.
           Rozejrzałam się wokół. Szyby były rozbite, blacha nade mną wygięta, a przede mną było prawdziwe, strome urwisko – widocznie wypadłam z jezdni i kilka razu samochód obracając się uderzył o ziemię. Mogłam tylko się domyślać – niczego nie pamiętałam. Nie pamiętałam nawet jak mam na imię, gdzie jechałam, kim jestem. 
-Pomocy! – zawołałam – Czy ktoś mnie słyszy!? Pomocy!
          Nikt nie odpowiedział, czego nawet się spodziewałam. Zadrżałam – wokół panował przeraźliwy chłód, a ja miałam na sobie tylko krótką sukienkę na ramiączkach. Wtedy przed oczyma ujrzałam pewną scenę.
          Dwie małe dziewczynki siedzą na łóżku. Starsza może mieć najwyżej dziesięć lat, ta druga jest o kilka lat młodsza. Obie płaczą, ale każda inaczej – starsza powstrzymuje łzy, szybko ociera te napływające. Młodsza łka otwarcie, tuląc się do siostry. Muszą być siostrami – są do siebie bardzo podobne – oprócz oczu. Oczy starszej są małe i brązowe, młodszej – duże, niebieskie. Blondyneczki wyraźnie się czegoś boją, ale większa dziewczynka przejmuje swe obowiązki. Uspakaja siostrę, szepcze jej cos do ucha, głaszcze jej włosy. Nietrudno domyślić się, co jest powodem niepokoju dziewczynek. Za drzwiami słychać krzyki kobiety i mężczyzny.
- Jesteś złym ojcem, Andrzej ! Zatracasz się w tym chlaniu, nie jesteś tym, za kogo wyszłam! Dziewczynki będą się ciebie wstydzić ! Masz być dla nich przykładem, masz je wspierać, poprowadzić do ołtarza! A teraz… - dalsze słowa utonęły w brzęku rozbijanych butelek.
- Haruje godzinami na ten dom ! Żyły sobie wypruwam, niewdzięcznico! Będziesz mi mówić co mam robić !? Pokazać ci, kto tu rządzi !? Pokazać ci, kim jestem !? – ryczał mężczyzna.
-Dla mnie jesteś nikim! – powiedziała ze szlochem kobieta.
          Rozpoczęła się szamotanina, przerwana jękiem kobiety. Mężczyzna wyszedł z mieszkania. Dziewczynce jeszcze długo zdawało się, że słyszy kroki.

          Ta wizja była dla mnie szokiem. Czułam, że to jakiś kawałek mnie, fragment przeszłości. Nie wiedziałam jednak, czy to groźny omam, czy dowód na powrót mojego umysłu do odpowiedniego stanu.  Postanowiłam poczekać chwilę, zebrać siły, odpocząć. Tymczasem nadeszły kolejne wizje.
           Te same dwie dziewczynki  siedzą pośrodku ogromnego, ale niemal pustego pokoju – tkwi tam tylko kilka kartonów.
-Czy oni się już nie kochają ?
-Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie. Za kilka lat pewnie zrozumiemy, tak jest we wszystkich książkach i filmach. Mówią też, że nas kochają i to nie nasza wina. – Słysząc to uzmysłowiłam sobie, że to ja jestem starszą dziewczynką, że to moje słowa.
-Kto?
-Ci ,co mówią, że zrozumiemy rozwód mamy i taty. Ale mi się wydaje, że musisz już zacząć dorastać. Musisz już zacząć rozumieć, żeby nie  zadawać takich dziecinnych pytań.
-A ty?
-Ja nie miałam czasu. Ja etap poznawania chyba mam za sobą… i muszę cię przez niego przeprowadzić. Tobie nie może strać się krzywda.
-Roksana, mama przyszła!

          Kiedy blondynki podniosły wzrok , miałam wrażenie, że patrzą na mnie. Przestraszyłam się i wizja zniknęła. A więc mam na imię Roksana…  Piękne imię. Znajome. Bezpieczne. Mam siostrę. Moi rodzice się rozwiedli, bo ojciec nie radził sobie z alkoholem. Spojrzałam w lusterko nad kierownicą i napotkałam małe, brązowe oczy.  W półce obok kierownicy znalazłam komórkę. Zaklęłam zirytowana, że nie wpadłam na to wcześniej. Szybko jednak okazało się, że przekleństwa były wyjątkowo zbędne – komórka nie łapała zasięgu. Całą moją siłą była jedna ręka, druga – złamana – nie mogła się na wiele przydać. Tylko bez paniki.  Odnalazłam siebie, teraz musiałam odnaleźć swoje życie.
           Szła szkolnym korytarzem, wokoło biegały dzieciaki. Wyróżniały ją dwa długie warkocze, modne być może dekadę wcześniej. A jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Podeszła do dużych drzwi pokrytych czymś w rodzaju skóry i czekała, w międzyczasie przeglądając notatki. Po chwili zza drzwi wyszła nauczycielka. Podała jej arkusz ze sprawdzianem.
-Gratuluję. Kika błędów, ale jest dobrze. Robisz postępy.
-Świruska! Jakich perfum używasz? – zapytał szyderczo przechodzący chłopak, pociągając nosem.
              Dziewczynka zapadła się w sobie, jej oczy błagały o ratunek. Nauczycielka zawołała chłopca, długo coś do niego mówiła, mocno trzymając za łokieć. W końcu dziecko wyrwało się i uciekło. Nauczycielka i uczennica zostały same. Wcześniejsza radość gdzieś wyparowała, a cisza stała się uciążliwa.
-Chcę, byś spróbowała swoich sił na olimpiadzie.
          Roksana podniosła głowę. Początkowe niedowierzanie zmieniło się w zdecydowanie. Musi znieść docinki. Musi się wybić. Musi być najlepsza. Musi przynieść dumę tym, którzy w nią uwierzyli. I sobie – musi być szczęśliwa.
           Tak, muszę być szczęśliwa. Nie mogę się poddać. Kilkakrotnie dałam sygnał klaksonem, po czym otworzyłam drzwi i wyczołgałam się z pojazdu, wspierając się na jednej ręce. Miałam nadzieję trochę się rozejrzeć, a ciężko było mi pokonać parę metrów, by znaleźć się na poboczu. W pewnej chwili dostrzegłam zbliżające się światła samochodowe. Zaczęłam krzyczeć, ale pojazd pomknął dalej.
-Boże, ratuj – szepnęłam.
          Spróbowałam jeszcze raz zadzwonić, ale bez skutku. Moją uwagę przyciągnęła data i godzina – czternasty lipca 2011 roku.  Wpół do trzeciej w nocy. Nie mogłam liczyć na spacerowiczów, nie dostrzegłam zabudowań, niemal cudem wydawała mi się pobliska latarnia. Co robiła na tym pustkowiu? Jej światło raziło mnie w oczy, choć nie był to silny blask, ale przynajmniej dawało to poczucie, że wszystko będzie dobrze…
          Światło raziło ją w oczy, a przecież nie były to dobre żarówki. Chyba po prostu przemęczone oczy dawały o  sobie znać. Ściągnęła okulary, odłożyła arkusze, które przeglądała i ścisnęła skrzydełka nosa. Już samo zamknięcie oczu było relaksem. Za dużo pracowała, ale musiała zapłacić rachunki i opłacić pobyt matki w domu spokojnej starości. Zresztą, po co miałaby wracać do domu? Wiedziała, co na nią czeka- puste łóżko i samotność. Czy dlatego brała nadgodziny? A może chciała zapomnieć o problemach rodzinnych? To już pół roku, od kiedy jej własna siostra odezwała się do niej po raz ostatni. Czyżby chciała odciąć się od rodziny? Zacząć nowe życie bez przykrych wspomnień i osób, które jej o nich przypominały?
           Założyła okulary i wzięła się do uzupełniania arkuszy. Może znowu dostanie premię. Znowu kupi sobie jakąś bezsensowną rzecz, która sprawi jej chwilową radość, a potem będzie zalegać w piwnicy.
           Dość! W czasie mojej retrospekcji z rany na skroni spłynęło dużo krwi, która zbrudziła białą sukienkę. Wsparłam się na zdrowej ręce i zwymiotowałam. Wyczerpało mnie to, ale zrozumiałam, że nie mogę liczyć na cud. Podjęłam się przerwanej „wędrówki” do pobocza. Starałam się nie używać złamanej ręki, ale było to niemal niemożliwe. Niestety, nawet najłagodniejsze wsparcie się na uszkodzonej ręce wywoływało falę nowego bólu. Nie byłam na tyle silna, by sobie poradzić.  Krzyknęłam jeszcze parę razy, prosząc o pomoc, ale odpowiedziała mi tylko cisza. W międzyczasie poczułam ogarniającą mnie senność. Wiedziałam, że to zły znak i że nie mogę się temu poddać. „Myśl! – powtarzałam w duchu – Myśl! Myśl o rodzinie, o swoim życiu, o cieple i słońcu…”
          Słońce ogrzewało jej nagie ramiona. Przyjemnie było siedzieć sobie na ławce w parku, nie spieszyć się do pracy, nie martwiąc. Wiedziała, że to tylko chwila. Niedługo wróci do domu i wszystko będzie jak dawniej, ale póki co wolała korzystać z ostatnich ciepłych jesiennych dni.
          Nagle dziwna postać przyciągnęła jej uwagę. Wysoki mężczyzna w starej pelerynie z kapturem zachwiał się i osunął na ziemię. Serce zaczęło jej walić jak młotem. To skutek pijaństwa czy choroby? Rozejrzała się wokół. Przechodzący obok ludzie zerkali na leżącego, a następnie omijali go szerokim łukiem, jakby był chory na trąd. Blondynka wzięła głęboki wdech i podeszła do mężczyzny. Nie widziała jego twarzy, ale była pewna, że to nie kobieta. Chwyciła leżącego za ramię i potrząsnęła nim.
-Czy wszystko z panem w porządku? Dobrze się pan czuje? – Zapytała melodyjnym głosem. – Mogę wezwać lekarza… Albo lepiej odwiozę pana do szpitala.
-Nie. – Mężczyzna podniósł lekko głowę, ale nie zwrócił jej ku kobiecie. Jego głos był zaskakująco silny i zdecydowany. – Dam sobie radę.
          Kobieta zawahała się przez moment. Czuła, że nie powinna zostawiać tu człowieka, który najwyraźniej nie chce przyznać sam przed sobą, że coś mu dolega. Z jakiegoś powodu musiał osłabnąć… a nie wyczuwała tak znanego jej odoru alkoholu. Wtedy dostrzegła wysuniętą spod peleryny dłoń. Kościstą, trupiobladą, z wyraźnie zaznaczonymi żyłami. „Ten człowiek musi umierać z głodu!” – pomyślała zszokowana.
-Proszę pana… - zaczęła jeszcze łagodniej. – Jeśli to pana w żaden sposób nie urazi to ja panu oddam swoją drożdżówkę… Może będzie miał pan ochotę…
          Poczuła, że się rumieni i przerwała okropnie zmieszana. Drżącymi rękami otworzyła torebkę i wsunęła pod pelerynę nieznajomego jedzenie i posiadane przy sobie banknoty. Pomyślała, że poradzi sobie bez nich… w przeciwieństwie do leżącego. Już miała odejść, kiedy mężczyzna w czarnej, zużytej pelerynie nagle się odezwał.
-Pomogła mi pani.
-Ja… To nic takiego… Może kiedyś pan pomoże mi.
-A może pomogę pani teraz? – Niespodziewanie zwrócił się twarz ku kobiecie, ale ta dostrzegła tylko suche, popękane usta. – Gdybym mógł pani coś podarować, co by to było? Proszę sobie wyobrazić, że może to być każda rzecz we Wszechświecie.
-Miłość – szepnęła bezwiednie.
-Niechaj będzie. – Mężczyzna uśmiechnął się. – W lipcu nadchodzącego roku poczuje pani, że osiągnęła pełnię szczęścia. To obietnica. A teraz… proszę odejść. Jeszcze ktoś gotów zwrócić na mnie uwagę.
          Zszokowana blondynka podniosła się z klęczek i posłusznie wyszła z parku. W jej sercu pojawiła się dawno zapomniana nadzieja. Miała już trzydzieści lat i zdążyła przywyknąć do myśli, że nikt jej nie pokocha… Idąc jak w amoku nie dostrzegła biegnącego mężczyzny. W ostatniej chwili próbowała go wyminąć, ale i on podjął się tego manewru. Wpadli na siebie, a kartki wypadły z jej teczki. Uśmiechnęli się do siebie pełnym zrozumienia wzrokiem i zbierali arkusze, co chwila na siebie zerkając. Mężczyzna był wysoki i szczupły. Nosił kilkudniowy zarost i wyglądał dojrzale, ale raz po raz ujawniał wesołe spojrzenie łobuza i uroczy uśmiech. Kiedy oddał Roksanie kartki, musnął jej palce delikatnymi dłońmi.
          Dłonie. Tak zimno było mi w dłonie! „Boże – pomyślałam. – Omal nie zasnęłam.” Czyżby? Zamrugałam oczami. Widok przysłoniła mi jakby mgła. Już niemal nie czułam bólu. Instynktownie dotknęłam ręką szyi i wyczułam własny puls. Jednocześnie mimochodem zauważyłam, że mokra od krwi sukienka zaczęła sztywnieć. Zaczęłam się zastanawiać, jak długo rozpamiętywałam wspomnienia i jaka może być temperatura… Potem zaśmiałam się z irracjonalnej nieprzydatności tej wiedzy. Nie mogłam nic zrobić. Usłyszałam głośny jazgot i zmusiłam się do podniesienia wzroku. Drogą jechała powoli jakaś zdewastowana ciężarówka. Zrezygnowałam z okrzyku. Zrezygnowałam z żałosnych prób ratowania życia, które z góry były skazane na klęskę. Czułam, że cała sztywnieję, tylko jeszcze szczękałam zębami – z zimna czy w przedśmiertelnych drgawkach?
-Zimno tu.
-Poczekaj sekundę. – Ten sam przystojny mężczyzna, co w poprzednim wspomnieniu powstrzymał ją przed powstaniem z ogrodowej ławki.
-Ściemnia się. Jeszcze chwila i będę musiała wracać do domu.
-Roksana. – Mężczyzna klęknął przed kobietą, na co ta ukryła pełen radości uśmiech za dłonią. Czekała na to od tak dawna. – Nie znamy się nie wiadomo jak długo, ale wiem, że kocham Cię nad życie. Jesteś kobietą, na którą od dawna czekałem. Czy zostaniesz moją żoną?
- Który dzisiaj jest? – Spytała nieoczekiwanie.
- Trzynasty lipca – odparł zdziwiony mężczyzna.
-Trzynastego lipca osiągnęłam pełnię szczęścia. Oczywiście, że za Ciebie wyjdę! – Ze śmiechem rzuciła się w jego ramiona, a on obrócił ją w powietrzu, ściskając jak najcenniejszy skarb.
          Osiągnęłam szczęście. Czy to pocieszające w obliczu śmierci? Wczoraj… Wczoraj… On będzie czekał na telefon ode mnie . W końcu się dowie. Będzie rozpaczał, w końcu mnie kochał, sam o tym zapewnił. Jakie to okropne, że nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia… Być może dodałoby mi otuchy. Poprowadziło dalej.
***
          Kiedy jej komórka cichym brzęknięciem oznajmiła wybicie trzeciej godziny, drgnęła i rozluźniła mięśnie. Zeszklone oczy wpatrywały się w gwiazdy, potem w słońce, co już ich w żaden sposób nie raniło. Zaalarmowana policja, mimo, że od zniknięcia nie minęły przepisowe 24 godziny, w wyniku poszukiwań znalazła jej ciało wczesnym popołudniem. Szybko stwierdzono zgon w wyniku rozległych obrażeń ciała spowodowanych wypadkiem samochodowym. Odbył się skromny pogrzeb. Świadkowie twierdzili, że wzrok narzeczonego zmarłej przyprawiał o dreszcze. Zresztą, niedługo potem popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę w tym samym miejscu,  w którym miał miejsce wspomniany wypadek samochodowy.
          Jak to często bywa w takich sytuacjach, i z tej tragedii wyniknęło jakieś dobro.  Podobno siostra zmarłej, która parę lat temu zerwała kontakty z rodziną, wróciła do miasta, zabrała matkę z domu spokojnej starości i wraz z wynajętą opiekunką opiekowała się staruszką we własnym mieszkaniu. Do  końca zapewniano ją, że Roksana wzięła cichy ślub i wyjechała w długą podróż poślubną. Sprawiło to, że matka zmarłej swoje ostatnie miesiące spędziła w błogiej nieświadomości, otulona radością i nadzieją w szczęśliwą przyszłość córek jak Bożym oddechem.
***
          Na ławce w parku siedział mężczyzna. Miał na sobie starą pelerynę z kapturem. Przechodzący obok ludzie rozmawiali o samobójcy, który zabił się wczoraj, zapewne nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią narzeczonej. Mężczyzna oblizał spękane wargi. Druga dusza. Cóż za dar od losu, którym w pewien sposób zawładnął. Dwie dusze, nieświadomie spętane wizją wiecznej miłości. Głupcy. Nienawidził naiwnych, słabych – ludzi.
          Wstał z ławki i poprawił kaptur. Skrywał pod nim krwawy blask oczu…



6 komentarzy:

  1. ... w miare fajne

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi się podobało. Lubię Twój styl pisania, mimo że sam robię to w dość inny sposób :I

    OdpowiedzUsuń
  3. Ułożą sobie życie po apokalipsie zombie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana! Jak wiersze do mnie nie do końca przemawiały, tak opowiadanie obłędne! :D Kocham, uwielbiam Twoje opowiadanie i czekam na kolejne! Mam nadzieję że się pojawi za niedługo. Wspaniałe połączenie wątków, oraz przetaczające się po drodze retrospekcja. Pojawiły się chyba 2 błędy gramatyczne (ale to takie na początku). Co mi się bardzo spodobało - ostatnie wspomnienia jako życie przed oczami, super. Świetne też zakończenie, z tym gościem co się już kiedyś pojawił i teraz okazuje się że to wcale nie człowiek. Bardzo lubię Twój styl pisania, piszesz otwarcie, nie boisz się innowacji i takiego odważnego, a jednocześnie urozmaiconego pisania, tak. Bardzo mi się to podobało, trzymając kciuki niecierpliwie czekam na kolejne opowiadanie - OBY TAK DALEJ :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Oby tak dalej!!! czytałam to opowiadanie już jakiś czas temu i dziś z chęcią przeczytałam jeszcze raz!!!

    OdpowiedzUsuń